Świat

Bolsonaro przejdzie do historii jako najgorszy prezydent Brazylii?

Jair Bolsonaro Jair Bolsonaro Pilar Olivares / Forum
Ochrona środowiska przeszkadza w pomnażaniu majątku, do gejów i uchodźców można strzelać, a polityka społeczna to nieodpowiedzialny komunizm – tak w skrócie wygląda retoryka nowego prezydenta Brazylii.

Jair Bolsonaro wygrał wybory prezydenckie w największym kraju Ameryki Południowej nieco ponad dwa tygodnie temu, w drugiej turze wyraźnie pokonując lewicowego kandydata Fernando Haddada. Już w czasie wielomiesięcznej kampanii wyborczej przykuł uwagę światowych mediów, które naprzemiennie okrzykiwały go brazylijskim Trumpem, latynoskim Erdoğanem, naśladowcą filipińskiego prezydenta Rodrigo Duterte czy też wręcz hybrydą wszystkich tych trzech polityków, doprawioną elementami homofobii i rasizmu. Pierwsze tygodnie po wyborczym zwycięstwie pokazują, że prawdziwe inspiracje polityczne Bolsonaro są zgoła odmienne. Szukać ich należy dużo bliżej pod względem geograficznym i jednocześnie dużo dalej w historii. Nowo wybrany prezydent Brazylii, owszem, czerpie garściami, ale nie z ideologii współczesnych populistów, lecz przede wszystkim ze strategii latynoamerykańskich dyktatorów XX w.

Czytaj także: Brazylia ostro skręca w prawo

Bolsonaro z sentymentem wspomina czasy wojskowej dyktatury

Choć startował jako kandydat antyestablishmentowy i lubi przedstawiać się jako przeciwnik politycznych elit, Bolsonaro sam od lat do pewnego stopnia do nich należy. Siedem kadencji spędzonych w narodowym parlamencie dało bardzo dobrą próbkę jego poglądów, przede wszystkim na kwestie obyczajowe. Zasłynął deklaracją, że nie zaakceptowałby homoseksualizmu u swojego dziecka, wielokrotnie też żądał uznania związków jednopłciowych za akt kryminalny. W podobnym tonie wypowiadał się na temat przybywających do Brazylii imigrantów, zwłaszcza pochodzących z innych krajów kontynentu. Szczerze nienawidzi też osób o lewicowych poglądach, zbiorczo nazywając je komunistami i z nostalgią wypowiadając się o wojskowej dyktaturze, która rządziła Brazylią w latach 1964–85 i brutalnie prześladowała tamtejszą lewicę.

Obrazu ekstremizmu Bolsonaro dopełniła tegoroczna kampania wyborcza. W jej trakcie stwierdził m.in., że przestępcy nie powinni być traktowani jak inni ludzie, bo nie są tego godni. Dlatego policjanci, którzy zabiją 10, 15 czy 30 z nich, powinni dostać medal i być uwolnieni od odpowiedzialności za pozbawianie życia. Nowy prezydent Brazylii wzniósł również swoją homofobię na poziom międzynarodowy. Przepytywany przez amerykańską aktorkę Ellen Page powiedział, że nie przeszkadza mu jej homoseksualizm, gdyż jest młodą i atrakcyjną kobietą, a w takich przypadkach nie stanowi to dla niego problemu.

Czytaj także: Gang Cwaniaka. Najpotężniejsza mafia Ameryki Południowej

Nowy minister finansów Brazylii ma plany w stylu Pinocheta

Gdy tylko ogłoszono wyniki drugiej tury wyborów, Bolsonaro od razu sięgnął głębiej w historię Ameryki Południowej. Jego pierwsze deklaracje i personalne nominacje przypominają działania rodem z czasów Augusto Pinocheta, Jorge Videli czy peruwiańskiego dyktatora Manuela Odrii. Na ministra finansów powołał 69-letniego Paulo Guedesa, byłego bankiera inwestycyjnego znanego z neoliberalnych poglądów. Guedes już w pierwszych dniach po przyjęciu nominacji zapowiedział, że Brazylii, borykającej się obecnie z ogromnym kryzysem gospodarczym, potrzebne są te same rozwiązania, które po zamachu stanu z 1973 r. w Chile wprowadził Pinochet. Pod rządami jego wojskowego gabinetu kraj stał się żywym pomnikiem neoliberalizmu, wyciągniętym rodem z marzeń Miltona Friedmana. Prywatyzacji poddano niemal wszystkie sektory: od służby zdrowia, edukacji i ubezpieczeń po transport publiczny, porty oceaniczne i kopalnie miedzi. Architektami tej polityki, w wielu aspektach istniejącej w Chile do dziś, byli tzw. Chicago Boys – absolwenci wydziału ekonomii na uniwersytecie w Chicago, mekce neoliberalnych ideologów.

Nie jest zatem przypadkiem, że absolwentem właśnie tej uczelni jest Paulo Guedas. Nowy brazylijski minister finansów już zapowiedział, że ekonomiczny model Pinocheta będzie dla niego inspiracją. Zamierza radykalnie ograniczyć zatrudnienie w sektorze publicznym i zlikwidować większość programów socjalnych, które były dumą poprzedniej władzy w Brazylii. Za kadencji Luli da Silvy i Dilmy Rousseff, dwójki prezydentów z ramienia lewicowej Partii Robotniczej (PT), miliony osób zostały wyciągnięte z biedy dzięki szeregowi dopłat bezpośrednich i reform społecznych. Znacząco ograniczono również problem głodu, wprowadzając przełomowy, znany na całym świecie program mikropożyczek i banków żywności Fome Zero. Guedes działania poprzednich rządów uznał jednak za przejaw nieodpowiedzialnego komunizmu, z którym „Brazylia musi przestać flirtować”. Jego zdaniem dziedzictwem Luli i Dilmy jest chaos, nad którym trzeba zapanować „w stylu Pinocheta”.

Czytaj także: Brazylijskie 500 plus

Quasi-wojskowe rządy Bolsonaro

Bolsonaro odwołuje się do dziedzictwa dyktatur również w kwestii migracji. Jego zdaniem najbiedniejsi przybysze, zamieszkujący fawele wielkich miast, „są wybrakowanymi podludźmi, którzy nie nadają się nawet do prokreacji”. Wspominając brazylijski rząd wojskowy, wypowiada się o nim niezwykle ciepło, choć zarzuca mu brak skuteczności. Zdaniem nowego prezydenta dyktatura generałów powinna była zabić „co najmniej 30 tys. osób” zamiast kilkuset. Jeśli dodamy do tego zapowiedzi liberalizacji dostępu do broni palnej, militaryzacji straży obywatelskich i przyjęcia pod państwową opiekę różnego rodzaju organizacji paramilitarnych, rodzi się obraz rządów quasi-wojskowych. Bolsonaro zamierza wykorzystać to nie tylko przeciwko zorganizowanej przestępczości, ale również przeciw migrantom. Chodzi mu głównie o rosnącą liczbę Wenezuelczyków przedostających się na północny zachód Brazylii. Prezydent zapowiedział już, że w przypadku nasilenia się fali uchodźców wyda celnikom bezpośredni rozkaz strzelania do każdego, kto podejmie próbę przejścia przez granicę bez odpowiednich dokumentów.

Coraz więcej aktów przemocy wobec mniejszości seksualnych

Następni w kolejce mogą być homoseksualiści. Bolsonaro już w kampanii wyborczej powiedział, że są oni „wrzodem, którego brazylijskie społeczeństwo nigdy nie zaakceptuje”. Tylko w okresie trzech tygodni pomiędzy pierwszą i drugą turą wyborów prezydenckich doszło w kraju do ponad 70 aktów przemocy wobec mniejszości seksualnych i aktywistów na rzecz ruchów LGBT. Zwolennicy prezydenta pojawiali się na jego wiecach z transparentami zapowiadającymi „masakry gejów” i „śmierć dla osób transpłciowych”. Trudno sobie wyobrazić masowe egzekucje homoseksualistów czy znane z czasów dyktatury obozy reedukacji, aczkolwiek z pewnością nasilą się ich prześladowania, a policja zapewne stanie się wobec sprawców jeszcze bardziej pobłażliwa.

Czytaj także: Brazylia szuka ratunku w objęciach populizmu

Plany groźne dla środowiska

Największą ofiarą Bolsonaro może jednak być ktoś, a nawet coś innego. Według nowego prezydenta Brazylii ochrona środowiska jest liberalnym wymysłem, który stoi na przeszkodzie wielkiego biznesu i rozwoju ekonomicznego. Jego agendę w tej dziedzinie można opisać w kilku radykalnych posunięciach, spośród których wszystkie byłyby katastrofalne w skutkach. Jair Bolsonaro zapowiada rozwiązanie ministerstwa środowiska, wybudowanie nowej autostrady przecinającej Amazonię przez sam środek, otwartą drogę dla gigantów wydobywczych do odwiertów w sercu terytoriów należących do rdzennych mieszkańców kraju i wydalenie z Brazylii międzynarodowych organizacji ekologicznych, w tym Greenpeace i WWF. Chce też zdjąć z przemysłu ograniczenia środowiskowe, powiększyć terytoria hodowli bydła i, co najgorsze, wyprowadzić Brazylię z porozumienia paryskiego o przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym. Biorąc pod uwagę znaczenie brazylijskiej dżungli dla światowego ekosystemu, trudno wyobrazić sobie gorszy zestaw planów legislacyjnych.

Bolsonaro jeszcze nie zaczął na dobre swojej kadencji, a już może przejść do historii jako najgorszy prezydent tego kraju. Co gorsza, skutki jego polityki odczuć mogą ludzie na całej planecie i chociażby dlatego należy tę prezydenturę obserwować bardzo wnikliwie.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama