Szczyt kryzysu migracyjnego w Europie dawno minął. Potwierdzają to dane Unii i ONZ – według drugiej z organizacji w 2018 r. do Europy chciało przedostać się nieco ponad 100 tys. imigrantów i uchodźców. W 2015 r. tego samego próbowało dokonać ponad milion osób. Fakty te zdają się jednak nie wpływać na obecność tematu w debacie publicznej i mediach. Mieszkańcy wspólnoty wciąż żywo interesują się napływem obywateli innych państw do ich miejsc zamieszkania. Duża grupa ludzi, całkiem bezpodstawnie, boi się też zalewu Europy przez wielomilionowe grupy muzułmanów.
Czytaj także: Jak trwoga, to hordy muzułmańskie. PiS straszy uchodźcami
Straszenie kryzysem uchodźczym politykom nadal się opłaca
Utrzymanie wysokiego poziomu strachu przed migrantami jest na rękę politykom, którzy zbili kapitał polityczny na krytyce kryzysu migracyjnego w 2015 i 2016 r. Do tej grupy zaliczają się na pewno kanclerz Austrii Sebastian Kurz, włoski populistyczno-prawicowy rząd, a także Prawo i Sprawiedliwoścć, które zyskało głosy m.in. dzięki krytyce polityki migracyjnej UE. Z kolei inni, jak premier Węgier Viktor Orbán, wykorzystali kryzys do skonsolidowania piastowanej już wcześniej władzy. Nic więc dziwnego, że politycy tak wiele zawdzięczający antyimigracyjnej propagandzie wciąż trzymają się sprawdzonego sposobu na zdobycie sympatii wyborców.
Austria nie chce porozumienia migracyjnego
W ostatnich dniach 32-letni Kurz na nowo rozpoczął w swoim kraju rozmowę o kryzysie. Szef rządu w Wiedniu, nazywany pierwszym liderem z pokolenia milenialsów, poruszył tę kwestię w wywiadzie dla austriackiej telewizji publicznej ORF. Zapowiedział, że Austria nie podpisze porozumienia dla bezpiecznej, uporządkowanej i regularnej migracji ONZ, ponieważ stanowi ono zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Nad decyzją Kurza pieją członkowie niemieckiej skrajnej prawicy. Ich zdaniem przygotowywane porozumienie jest częścią międzynarodowej konspiracji mającej na celu wpuszczenie milionów imigrantów do państw Zachodu. Wtórują im krajowi koalicjanci Kurza – skrajnie prawicowe FPO.
Czytaj także: Austriacy obawiają się o przyszłość kraju
USA, Węgry, Australia, teraz Austria. Zbliżona polityka migracyjna
Odmowa złożenia podpisu pod porozumieniem postawi Austrię w jednym szeregu z USA, Węgrami i Australią, których rządy już wcześniej wycofały się z negocjacji. Pierwsze dwa z tych państw z Austrią łączą rządy polityka zawdzięczającego swój sukces antyimigracyjnej nagonce – w Stanach Zjednoczonych negatywny przekaz kierowano głównie przeciwko obywatelom Meksyku, a w Europie – w mieszkańców państw Bliskiego Wschodu. Z kolei australijski rząd odmówił złożenia podpisu pod dokumentem przez jego zapis nakłaniający państwa do przetrzymywania migrantów w zamkniętych obozach tylko w ostateczności. Przetrzymywanie ich oraz osób ubiegających się o azyl w zamknięciu do czasu rozpatrzenia ich wniosków to podstawa polityki migracyjnej rządu w Canberze.
Porozumienie migracyjne ONZ nie powinno budzić kontrowersji
W najbliższych dniach w ślad tych państw ma pójść Polska. Minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński już zapowiedział, że podpisanie porozumienia tylko wzmocni nielegalnych imigrantów. W rzeczywistości celem dokumentu jest stworzenie ogólnych ram współpracy, by zapobiec wybuchom kryzysów w przyszłości. Ponadto porozumienie to posiada wiele cech wspólnych z innymi deklaracjami uzgadnianymi w ramach tej organizacji. Nie ma mocy prawnej, jest skrojone pod uzyskanie poparcia od jak największej liczby państw, namawia sygnatariuszy do dialogu, ale nie narzuca im zmian w polityce migracyjnej. Jednym słowem – jest miałkie. Ciężko więc nazwać ten dokument przesadnie kontrowersyjnym – dość powiedzieć, że w 2016 r. porozumienie wstępnie zaakceptowali wszyscy 193 członkowie ONZ, włącznie z rządem Viktora Orbána i ówczesnej polskiej premier Beaty Szydło.
Temat migracji wraca, czyli zbliżają się wybory
Zmiana stanowisk Budapesztu i Warszawy oraz sprzeciw Wiednia w dużej mierze wynikają z kalendarza wyborczego. Podjęcie decyzji w tym momencie sprawnie wpisuje się w przedbiegi kampanii do wyborów europarlamentarnych, które we wszystkich krajach Unii odbędą się pod koniec maja. Wycofanie z porozumienia zapewnia szefom rządów ponowne wywindowanie tematu migracji do głównego nurtu debaty publicznej i daje im szansę na zaspokojenie antyimigracyjnego elektoratu. W Polsce decyzja ta pomoże rządowi odpowiedzieć na zarzuty o przyjazdy do kraju coraz większych grup imigrantów zarobkowych spoza UE. Brak podpisu pod porozumieniem ONZ uwiarygodni rząd PiS w oczach najbardziej prawicowego elektoratu – jako obrońcy polskich granic przed zalewem „obcych”.
Czytaj także: W którą stronę pójdzie PiS. Czy zmieni kurs?