Na festynie ludowym w Dachau piwo leje się strumieniami. Katharina Schulze, 33-latka z jowialnym uśmiechem, też bierze do ręki litrowy kufel. W środku, zamiast alkoholu, jest jednak spezi – popularna za Odrą mieszanka coli i lemoniady. Schulze umie dostosować się do okoliczności, ale pozostaje sobą. Ubrana w dirndl – tradycyjny kobiecy strój regionalny – z werwą, dużo gestykulując, opowiada o Bawarii otwartej na świat, europejskiej, szanującej środowisko. Prawie 2-tys. publiczność reaguje przychylnie, choć Zieloni mają w Dachau ledwie kilkudziesięciu członków. Dobre wrażenie Schulze robi też w innych miastach i miasteczkach.
14 października Bawarczycy wybrali nowy parlament regionalny. Wygrała jak zwykle Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU), zdobywając 37,2 proc. głosów. Dla chadeków to jednak porażka. Tylko raz w powojennych dziejach wypadli w tym landzie gorzej – i było to w 1950 r. O historycznym sukcesie mogą za to mówić Zieloni. 17,5-proc. poparcie – ich pierwszy dwucyfrowy rezultat w Bawarii – dało im drugie miejsce i 38 mandatów w 205-osobowym Landtagu. Daleko w tyle zostały kolejne ugrupowania: Wolni Wyborcy – 11,6 proc., antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec (AfD) – 10,2 proc. i socjaldemokratyczna SPD – 9,7 proc.
„Ten wynik już teraz zmienił Bawarię” – cieszy się Schulze, która zgarnęła niemal ćwierć miliona głosów. Konserwatywny, katolicki land na południu Niemiec to bastion chadeków. CSU, siostrzana partia CDU Angeli Merkel, rządzi tam nieprzerwanie od 1957 r. Pod jej berłem rolniczy region przeistoczył się w zamożne centrum niemieckiego przemysłu i usług. Siedziby mają tu liczne wielkie koncerny, takie jak BMW, Siemens czy Allianz. Dziewięciu na dziesięciu Bawarczyków uważa dziś sytuację gospodarczą za dobrą – wynika z sondażu ośrodka Infratest dimap.