Świat

Donald Trump dobiera się do gender

Forum
Prezydent USA chce wprowadzenia nowej „ścisłej definicji płci” jako „biologicznego, niezmiennego stanu określonego przez narządy płciowe przy urodzeniu”. To początek nowej wojny o gender.

Przy określaniu płci administrację Trumpa interesują tylko genitalia.

Na dwa tygodnie przed wyborami do Kongresu, gdy naród i tak dyszy z ekscytacji, kłócąc się o to, która fala – niebieska (demokraci) czy czerwona (republikanie) – zaleje Waszyngton, w ręce „New York Times’a” wpadła notka, która pokazuje, czym ostatnimi czasy zajmuje się amerykańskie ministerstwo zdrowia.

Nie próżnowało, to pewne. Jeśli myśleliśmy, że Trump, który na początku swoich rządów (w lipcu 2017 r. ) postulował na Twitterze wyrzucenie osób transpłciowych z wojska, dawno o tym zapomniał lub tak sobie gadał trzy po trzy – myliliśmy się. Myliliśmy się również, mając nadzieję, że okrzepłe amerykańskie instytucje same się obronią. Ministerstwo sprawiedliwości kierowane przez sponiewieraną kukiełkę Trumpa Jeffa Sessionsa nie obroni nas przed niczym.

Nowa definicja płci

Wspomniany dokument proponuje uściślić, a konkretnie zawęzić definicję gender (tzw. płci kulturowej), czyniąc ją tożsamą z płcią w rozumieniu biologicznym. W ramach nowej definicji płeć ma być kategorią niezmienialną, o której decydują genitalia w momencie narodzenia. Owo uściślenie ma na celu zakończenie społecznego „zakłopotania”, mówiąc po amerykańsku, a przy okazji zadać polityczny cios najbardziej kontrowersyjnej (bo najnowszej) wojnie kulturowej Ameryki – walce o prawa osób transpłciowych.

Po dekadach debat feministek i filozofów (lub feministów i filozofek) administracja Obamy (2008–2016) faktycznie wykonała kilka ukłonów w stronę 1,4 miliona obywateli USA, którzy twierdzą, że ich płeć biologiczna nie jest ich płcią faktyczną. Były to ukłony nieśmiałe i ostrożne (ostatecznie dopiero co udało się wprowadzić w mainstream małżeństwa jednopłciowe w USA), ale dla konserwatystów wystarczająco niepokojące.

„Po co to wszystko?”

Sugestia rządu Obamy, że decyzję co do tożsamości płciowej należy pozostawiać każdej jednostce, spotkała się z ogromnym oporem osób starszych („po co to wszystko?”), szarmanckich macho („nie będzie jakiś koleś szedł do łazienki dla dam tylko dlatego, że ubzdurał sobie, że jest kobietą”) i amerykańskich ewangelików („koniec świata”, „obraza boska”). Słowem: typowy republikański elektorat. W mediach, zwłaszcza prawicowych, zaroiło się od historii ze szkół, więzień i przytułków dla bezdomnych, gdzie „zboczeńcy” dają sobie prawo do zbliżania się do kobiet w toaletach i szatniach pod pozorem… bycia kobietą.

Obama faktycznie promował ten nowy sposób patrzenia na płeć i pod jego rządami osoby transpłciowe były objęte federalnym prawem, które zabrania dyskryminacji ze względu na płeć (w systemie edukacji, w służbie zdrowia itd.) Po „uściśleniu” definicji, którą Trump planuje zatwierdzić do końca roku, nie będą już cieszyły się podobną ochroną. Amerykańskie prawo jest plastyczne, lecz często działa na podstawie precedensu.

Co to znaczy? Znaczy to, że nastolatek, który urodził się kobietą, nie będzie miał żadnej podstawy prawnej, żeby w szkole uznawano go za mężczyznę (albo żeby go nie bito na kwaśne jabłko za szkołą). Znaczy to, że jeśli osoba podda się operacji korekty płci, prawo tego nie odnotuje i każdy pracodawca będzie wiedział, że Joanna Smith tak naprawdę urodziła się jako John Smith.

Prawa dla osób transpłciowych

Plan jest taki: ministerstwo zdrowia wprowadza definicję, którą przyjmują następnie ministerstwa edukacji, sprawiedliwości i pracy. Ta definicyjna spójność ma zapewnić ewentualną dalszą rozprawę z sądami, które odważą się bronić interpretacji z czasów Obamy. Co oczywiście prowadzi nas w sam środek największego dylematu Ameryki – odwiecznego pytania o interpretację prawa: zgodnie z „literą” czy zgodnie z duchem czasu? Czyli czy jeśli Kongres, gdy mówił o płci, nie mógł jeszcze myśleć o „gender”, czy to znaczy, że osoby transpłciowe w ogóle nie powinny istnieć?

Lecz co właściwie Amerykanie myślą o osobach transpłciowych? Sondaż Pew z 2017 r. pokazuje, że niestety przekłada się to na linie partyjne. Wróćmy do łazienek. 68 proc. demokratów uważa, że osoba transpłciowa ma prawo korzystać z łazienki zgodnie ze swoją płcią kulturową. 67 proc. republikanów uważa to za czystą herezję i zaproszenie do perwersji. Co daje nam 51 proc. poparcia w narodzie. Mało.

Pozostaje pytanie – dlaczego teraz?

Czy to przypadek, że kontrowersyjne memorandum „wyciekło” akurat teraz? Administracja Trumpa musi, jeśli ma oczy i uszy, martwić się o wynik listopadowych wyborów, w których demokraci najpewniej przejmą Izbę Reprezentantów, czyli niższą izbę Kongresu. Czy przywołanie jednej z najświeższych i najbardziej kontrowersyjnych dyskusji współczesnej Ameryki stanowi próbę zmobilizowania prawicowego elektoratu?

Środowiska LGBT i transpłciowe zareagowały oczywiście natychmiast. Tego samego wieczoru, w niedzielę odbył się wiec w Nowym Jorku. Media społecznościowe wystartowały z kampanią #WontBeErased („nie da się nas usunąć) – całe mnóstwo zdjęć potwierdzających „istnienie” osób transpłciowych. W poniedziałek przynajmniej 750 osób zgromadziło się w spontanicznej akcji protestacyjnej pod Białym Domem.

Kontrowersyjna sygnalistka Chelsea Manning, która stała się symbolem ruchu transpłciowego i która właśnie poddała się operacji zmiany płci, stwierdziła, że „prawa nie determinują naszej egzystencji, my o niej decydujemy”. Manning reprezentuje nie tylko osoby transpłciowe, ale również nieproporcjonalnie ważną rolę, jaką ogrywają, w amerykańskim wojsku. Ocenia się, że 134 tys. amerykańskich weteranów to osoby transpłciowe. Ponad 15 tys. pozostaje w aktywnej służbie wojskowej.

Nie ma wątpliwości, że te drobne zmiany definicyjne to dopiero początek nowej wojny o gender. Konsoliduje ona przymierze niepopularnego prezydenta z religijną prawicą, która ma go za brutala i/lub idiotę, ale wszystko jest lepsze niż progres. Trump z kolei wie, że wojny kulturowe Ameryki to najlepszy sposób, żeby skłócić pokolenia i odciągnąć uwagę Amerykanów od korupcji jego rządu i szokujących nierówności społecznych.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama