Po 119 sekundach od startu rosyjskiego Sojuza z dwuosobową załogą nastąpiła awaria silników pomocniczych, na szczęście zadziałał system ratunkowy. I po 34 minutach Nick Hague i Aleksiej Owczinin bezpiecznie znaleźli się na Ziemi. Ale z drugiej strony to poważny kryzys w międzyorbitalnych stosunkach amerykańsko-rosyjskich i duży kłopot praktyczny. Te stosunki, siłą rozpędu, układały się dotąd nieźle. Choć w sierpniu zdarzył się dziwny incydent. Przycumowany do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) statek Sojuz Ms-09 został rozhermetyzowany; odkryto mały otwór, który zdaniem Moskwy mógł zostać zrobiony z premedytacją, a rosyjskie media społecznościowe spekulowały, że to amerykański sabotaż (w jakim celu?). Tym przycumowanym Sojuzem miała w grudniu wrócić trzyosobowa załoga stacji. Jednak zmiennicy nie dolecieli. Załoga mogłaby zostać dłużej, ale jest już na ISS od czerwca, a statek ma 7-miesięczny „okres przydatności”. A Sojuzy, których starty zawieszono aż do ustalenia przyczyn awarii, są dziś jedynym środkiem transportu. Amerykanie pracują nad dwoma swoimi statkami kosmicznymi Dragon-2 firmy SpaceX i Starlinerem od Boeinga, ale najwcześniej będą gotowe w przyszłym roku. Czy zatem, po 18 latach, ISS zostanie bez załogi? Stacją można zdalnie zarządzać z Ziemi, ale gdyby zdarzył się niefortunny ciąg awarii, mogłaby ulec zagładzie.
Sojuzy miały opinię przestarzałych, ale bezpiecznych: na blisko tysiąc startów rozmaitych wersji rakiety od lat 60. zawiodła tylko 3 razy. Ale nie mają gotowych następców. Również ambitny plan budowy nowego kosmodromu Wostocznyj, aby uniezależnić się od kazachskiego Bajkonuru, mocno kuleje. Roskosmos, na czele którego we wrześniu stanął wicepremier Dmirtij Rogozin, znalazł się w kryzysie, finanse ma obcinane, bo są pilniejsze potrzeby, a i tak to 9 proc.