Nie wiadomo, dlaczego rezygnację z posady – którą opuści pod koniec roku – złożyła we wtorek ambasador USA w ONZ Nikki Haley. Swą decyzję oznajmiła w Białym Domu razem z prezydentem, który wychwalał jej zalety i zasługi, ona zaś odwzajemniała mu się podziękowaniami za zaufanie i pochwałami jego polityki zagranicznej, która, jak podkreśliła, „nie wszystkim krajom się podoba”, ale „budzi respekt” zagranicy. Nie wyglądało to na czysto kurtuazyjną wymianę komplementów, bo na placówce w Nowym Jorku Haley zbierała doskonałe recenzje, a Trump nigdy nie okazał z niej niezadowolenia. Nie słychać też o żadnym związanym z nią poważniejszym skandalu ani konflikcie z innymi jego pretorianami. Poza tym, dlaczego dymisję ogłoszono właśnie teraz, z tak wielkim wyprzedzeniem?
Czytaj także: Rewelacje Boba Woodwarda. Opisał sekrety Białego Domu
Nie kwestionowała posunięć Trumpa
Haley od początku była gwiazdą w teamie Trumpa, znakomicie uzasadniała w ONZ jego decyzje, przyćmiewając nawet swego pierwszego szefa, ponurego i małomównego b. sekretarza stanu Rexa Tillersona. W przeciwieństwie do niego i pozostałych członków zespołu ds. polityki bezpieczeństwa, poprzedniego doradcy prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego H. MacMastera i ministra obrony Jamesa Mattisa, nigdy nie kwestionowała posunięć Trumpa, opowiadając się np. za zerwaniem układu nuklearnego z Iranem i przeniesieniem ambasady amerykańskiej z Tel Awiwu do Jerozolimy. Ostro popierała też sankcje na Rosję za aneksję Krymu i cyberatak na wybory w USA. Mimo realizowania potępianej zwykle na świecie polityki Trumpa cieszyła się popularnością wśród dyplomatów w ONZ, bo potrafiła ją sprzedawać elegancko; pomagała w tym zapewne uroda i wdzięk pani ambasador.
Jej wpływy w administracji nieco zmalały podobno po wymianie Tillersona na Mike′a Pompeo i MacMastera na Johna Boltona, którzy w odróżnieniu od tamtych grają z Trumpem w harmonii, ale nie jest to chyba wystarczający powód do rezygnacji.
Czytaj także: USA wycofują się z Rady Praw Człowieka ONZ
Co może stać za decyzją Haley
Haley wytłumaczyła ją, mówiąc, że dwa lata na stanowisku po prostu wystarczy – chociaż członkowie prezydenckiego gabinetu urzędują tradycyjnie przez całą jego, przynajmniej jedną, kadencję. Znudziły się jej posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ? Zagadkowa dymisja obrodziła w Waszyngtonie spekulacjami. Wiadomo, że Haley, była gubernator Południowej Karoliny, mierzy wysoko. Czyżby oferowano jej Departament Stanu, skąd Pompeo zostałby wysłany do Pentagonu, aby zastąpić tam Mattisa, który często nie zgadza się z prezydentem i daje temu wyraz?
Ale równie dobrze można podejrzewać, że pani ambasador woli raczej skrócić swój staż w ekipie Trumpa, którego w kampanii prezydenckiej w 2016 r. wcale z początku nie popierała i wskoczyła do jego wagonu, jak wielu, dopiero później. Od klasycznych trumpistów różni ją jednak zrozumienie wagi NATO i innych amerykańskich sojuszy, a także jastrzębie stanowisko w sprawie Rosji. Haley zasugerowała, że rozmyśla o tymczasowym przejściu do prywatnego sektora, co nie tylko sprawiłoby, że nie kojarzono by jej zanadto z Trumpem, gdyby mu się nie powiodło, ale pozwoliłoby na wzbogacenie swego CV – i portfela.
Haley na prezydenta?
To ostatnie zaś przyda się bardzo dla realizacji planów, o jakich podobno marzy sama Haley – i jej Partia Republikańska – tzn. starcie w wyścigu do Białego Domu. Nie w 2020 r., bo wtedy musiałaby wystąpić przeciw Trumpowi, co osłabiło by GOP. Haley jednoznacznie zdementowała takie pogłoski, siedząc w Pokoju Owalnym obok prezydenta. Co innego wybory w 2024 r. Atrakcyjna brunetka hinduskiego pochodzenia byłaby wymarzoną kandydatką dla republikanów noszących piętno białych mizoginów, ostatnio po burzy z sędzią Brettem Kavanaugh. Przynajmniej na urząd wiceprezydenta. Nikki Haley na pewno nie będzie „osoba prywatną”.
Czytaj także: Donald Trump w oczach byłego szefa FBI