Francuskojęzyczna prowincja Kanady wyraźnie skręca na prawo. Secesjonistyczna Partia Quebecu, która przez długie lata dominowała w polityce regionu, w zeszłotygodniowych wyborach lokalnych zajęła dopiero czwarte miejsce. Zwycięzcą – z ośmiokrotnie większą liczbą mandatów – okazała się Koalicja Przyszłość Quebecu, założona zaledwie sześć lat temu przez François Legaulta, w przeszłości ministra z ramienia secesjonistów. Polityk porzucił hasła o niepodległości i zastąpił je populistyczną retoryką, na wiecach wyborczych strasząc „obcą kulturowo” imigracją oraz zapowiadając testy na obywatelstwo i deportacje. W jednym z pierwszych przemówień po wyborczym sukcesie powiedział, że zakaże symboli religijnych w miejscach pracy, jako przykład podając jednak chusty na głowach, a nie krzyże na szyjach.
To już kolejne zwycięstwo populistów w Kanadzie. W czerwcu władzę w anglojęzycznym Ontario, najludniejszej prowincji kraju, zdobył Doug Ford, nazywany „kanadyjskim Trumpem” ze względu na niewyparzony język oraz częste mijanie się z prawdą. Fordowi marzy się ponoć fotel premiera Kanady, a jeżeli dotychczasowy trend się utrzyma, to będzie miał spore szanse.