Czy zamach stanu to jedyny sposób na odsunięcie Nicolása Maduro od władzy w Wenezueli? Tak zdają się uważać wenezuelska opozycja, amerykański prezydent Donald Trump i sam Maduro. Następca Hugo Cháveza oskarżył w weekend sąsiednią Kolumbię, że ta chroni autorów ataku, którego miał być ofiarą podczas sierpniowej parady wojskowej. Koło jego trybuny odpalono ładunki wybuchowe na dwóch dronach. W tej sprawie aresztowano już 14 osób, w tym popularnego w armii generała. Dla Maduro to wydarzenie jest bowiem okazją do wyczyszczenia wojskowych szeregów z potencjalnych przeciwników. Szczególnie po informacjach „New York Timesa”, że wysłannicy Trumpa spotykali się z wenezuelskimi mundurowymi, żeby omówić siłowe obalenie latynoskiego prezydenta.
Prezydent USA już dwa razy publicznie mówił o ewentualnym zamachu stanu, a jego słowa podchwyciła część wenezuelskiej opozycji, która jest dziś zupełnie bezsilna: choć inflacja zmierza do miliona procent, a z 30-milionowego kraju uciekło już 2,5 mln ludzi, to w tym roku Maduro wykorzystał kruczki prawne do przejęcia wszystkich gałęzi władzy i nie ma zamiaru ustępować. Jego przeciwnicy powinni jednak pamiętać, że gdy w 2002 r. przeprowadzono ze wsparciem Waszyngtonu zamach stanu przeciw prezydentowi Hugo Chávezowi, ten nie tylko po kilku dniach powrócił na stanowisko, ale w dodatku stał się popularniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.