Włochy znów są na kursie kolizyjnym z Unią Europejską. Tym razem z powodu założeń budżetowych na lata 2019–21. Zaproponowane przez populistyczny rząd nowe wydatki socjalne, w tym efektywna obniżka wieku emerytalnego i wprowadzenie tzw. dochodu podstawowego, już w 2019 r. zwiększą zakładany deficyt budżetowy do 2,4 proc. To wciąż nie jest maksimum przewidziane w unijnym Pakcie Stabilności i Wzrostu (3 proc.), ale poprzedni rząd Włoch zobowiązał się zejść z deficytem do poziomu 0,8 proc., aby hamować przyrost ogromnego długu publicznego. Jeśli proponowany przez rząd budżet wejdzie w życie, to dług publiczny Włoch w przyszłym roku może sięgnąć nawet 2,5 bln euro, czyli przekroczy wartość 130 proc. PKB – bardziej zadłużeni w Unii są już tylko Grecy.
Bruksela ostrzega, że w takim scenariuszu Włochom grozi niewypłacalność i – w konsekwencji – rozpad strefy euro. Już w pierwszych reakcjach na włoskie założenia budżetowe wystrzeliły koszty pożyczek, które Rzym musi zaciągnąć, aby sfinansować deficyt. Kto ustąpi? Włoski minister finansów zapowiedział stopniową redukcję deficytu budżetowego, ale po 2019 r. „W pierwszym roku podwyższymy, ale potem będziemy obniżać” – mówi Giovanni Tria. Problem dodatkowo komplikuje antyeuropejskie sprzężenie we włoskiej koalicji. Liderzy współrządzących Ligi – Matteo Salvini, i Ruchu 5 Gwiazd – Luigi Di Maio, widzą, że walka z brukselskim establishmentem przynosi im poparcie, a ugięcie się, np. w sprawie budżetu, byłoby uznane za zdradę wyborców. Licytując się na obietnice jednoczesnego obniżania podatków i podwyższania wydatków, obaj stworzyli atmosferę, w której znalezienie pieniędzy dla tzw. zwykłych Włochów to tylko kwestia chęci. Unię ustawiono tu w pozycji blokującego dobrą zmianę.