Amerykański Sąd Najwyższy na barykadzie
Kavanaugh zatwierdzony. Wielkie zwycięstwo Trumpa i republikanów
Zrobić szlema ze słabą kartą to rzadkość, a jednak demokraci podjęli takie właśnie ryzyko, próbując w ostatniej chwili storpedować kandydaturę sędziego Bretta Kavanaugh, nominata prezydenta Trumpa do Sądu Najwyższego USA.
Wystąpienie Christine Blasey Ford przed komisją Senatu, w którym powtórzyła swe oskarżenie sędziego o napaść seksualną, brzmiało wiarygodnie, ale miało zasadnicze słabości – chodziło o domniemany incydent sprzed 36 laty, kiedy oboje byli nastolatkami, i nikt nie potwierdził prawdziwości jej relacji. Demokratyczni senatorowie domagali się gruntowniejszego śledztwa, powołania dodatkowych świadków, jednak kontrolujący procedury w komisji republikanie na to się nie zgodzili i w sytuacji, gdy jedynym dowodem domniemanego przestępstwa były zeznania ofiary, Senat zatwierdził nominację Kavanaugh minimalną większością (50-48), niemal wyłącznie głosami senatorów republikańskich.
Demokraci zagrali nieczysto
Wahających się przekonała dodatkowo zwłoka demokratów w ujawnieniu zarzutów Blasey Ford, która pozwoliła GOP argumentować, że opozycja specjalnie przeciągnęła sprawę w nadziei, że przed listopadowymi wyborami Trump nie zdąży znaleźć alternatywnego kandydata do SN, a po wyborach ewentualna demokratyczna większość w Kongresie zablokuje jego nominację.
Znając bezwzględność republikanów, którzy 2 lata temu nie dopuścili nawet do przesłuchań nominata prezydenta Obamy do Sądu Najwyższego sędziego Merricka Garlanda, a potem zmienili reguły procesu nominacyjnego, pozwalając, by zatwierdzać kandydatów zwykłą większością (51 na 100) głosów, demokraci powinni przewidzieć, że rządząca partia i tym razem będzie grała twardo i nie zgodzi się na rzetelne śledztwo. Stawka była zbyt wysoka – drugi konserwatywny sędzia nominowany przez Trumpa (po sędzim Neilu Gorsuchu) do SN ostatecznie przeważa szalę w sądzie na korzyść prawicy na całe pokolenie, bo obaj liczą sobie ok. 50 lat, a będą orzekać dożywotnio.
Sąd Najwyższy to gwarancja bezpieczeństwa dla Trumpa
Można teraz oczekiwać, że SN w nowym składzie obroni Trumpa w razie ewentualnych kryminalnych oskarżeń, podejmie decyzje ograniczające w praktyce możliwość głosowania przez mniejszości rasowe, które popierają demokratów, będzie sprzyjał rządzącej w USA finansowej oligarchii, a nawet ograniczy prawa kobiet do aborcji. Tym bardziej że Trump może wprowadzić do SN jeszcze jednego konserwatywnego sędziego w miejsce prawie 90-letniej i schorowanej sędzi Ruth Baader-Ginsburg.
Porażka demokratów ma także bardziej bezpośrednie niekorzystne dla nich polityczne implikacje. Próba zablokowania nominacji Kavanaugh zmobilizowała republikańskich wyborców przed nadchodzącymi wyborami do Kongresu, w czym najbardziej pomógł Trump, rozpalając emocje na wiecach ze swymi fanami. Do niedawna to demokraci byli bardziej zmotywowani do głosowania. Teraz, po wrzawie wokół zatwierdzenia sędziego, różnica między „przedwyborczym entuzjazmem” (jak amerykańscy politolodzy nazywają gotowość do pójścia do urn) zwolenników obu partii stopniała z 10 proc. na korzyść demokratów do zaledwie 2 proc. Zmniejsza to szanse odzyskania przez nich większości w Senacie, na co dotąd liczyli. Dlatego zatwierdzenie Kavanaugh jest tak wielkim zwycięstwem GOP i samego Trumpa.
Skrajne upolitycznienie Sądu Najwyższego
Jego koszty jednak są ogromne. W historii USA prawie się nie zdarzało, aby sędziowie Sądu Najwyższego byli zatwierdzani tak nieznaczną różnicą głosów jak Kavanaugh i aby finalnemu głosowaniu towarzyszyły masowe demonstracje przed Kapitolem i wrzaski na galerii w sali Senatu. Proces wypełniania wakatów w składzie SN został skrajnie upolityczniony, za nominatami prezydenta gremialnie głosuje jego partia, przeciwko niemu – partia opozycji, jakby niezależnie od oceny ich kwalifikacji profesjonalnych czy osobowościowych.
Sam Kavanaugh dał w czasie swego przesłuchania popis politycznego trybalizmu, brutalnie atakując demokratów i ekshibicjonistycznie użalając się nad sobą. Sąd Najwyższy USA, strażnik konstytucji i najwyższy arbiter prawny, zawsze podkreślał, że jest instytucją apolityczną, bo jego sędziowie mają się kierować prawem, a nie swymi ideologicznymi przekonaniami. Rzeczywistość była daleka od tego ideału, ale faktem jest, że wielu sędziów nominatów prezydenta jednej partii dowodziło swej niezależności, głosując w SN wbrew jej programom. W sytuacji względnej ideologicznej równowagi w jego składzie zapewniało to, że sąd pełnił zwykle swoją rolę kontrolowania dwóch pozostałych władz: wykonawczej i ustawodawczej. Dziś, gdy grozi tam przechył w prawo na dziesięciolecia, a scena polityczna w USA jest coraz bardziej spolaryzowana, rola ta, kluczowa w systemie amerykańskiego check-and-balance, ulega erozji.
Sąd Najwyższy USA podważył swój autorytet już w 2000 r., rozstrzygając wynik ówczesnych wyborów prezydenckich na korzyść George′a W. Busha, chociaż mógł to zrobić Kongres. Dziś eksperci przypominają, że o jego składzie decyduje prezydent wybrany głosami elektorskimi, który zdobył o 3 mln mniej głosów bezpośrednich niż jego oponentka, oraz jego partia posiadająca minimalną większość w Senacie. Podnoszą się głosy o słabnącej legitymacji sądu, który daje się wciągnąć w amerykańską zimną wojnę domową.
Czyżby Amerykanie szli drogą znaną nam skądinąd z naszego własnego doświadczenia?