Pogrzeb narodowy, pożegnanie Charlesa Aznavoura na dziedzińcu Pałacu Inwalidów w Paryżu, zepchnął w cień poważny kryzys na szczytach władzy we Francji.
Otóż prezydenta Macrona opuścił – składając dymisję – jego wierny przyjaciel, minister spraw wewnętrznych Gérard Collomb. 71-letniego polityka, byłego mera Lyonu, łączyły z prezydentem szczególne stosunki. Collomb był jednym z pierwszych polityków, którzy postawili na Macrona w rywalizacji o prezydenturę, kiedy nie było jeszcze wiadomo, kto wygra na centroprawicy. Minister spraw wewnętrznych w kraju tak wielkim jak Francja to waga ciężka. Jako jeden z niewielu nosi tytuł ministra stanu. Poza tym uważany był też za mentora prezydenta – ze względu na częste kontakty i różnicę wieku – o całe pokolenie.
Odejście Collomba zachwiało wizerunkiem Macrona
Najgorsze jednak, że Collomb zachwiał wizerunkiem prezydenta. Pytany w rozmowie telewizyjnej o to, dlaczego popularność szefa państwa tak spada, wskazał na „brak pokory” urzędników administracji publicznej i wyniosłość władzy. Jako błąd wytknął też Macronowi używanie angielskiego wyrażenia „start up”, które oznacza nowe przedsięwzięcie, inicjatywę, mobilizację, często od zera z minimalnymi zasobami lub nawet bez zasobów.
Ostatnio we Francji była zwłaszcza głośna replika Macrona na skargę bezrobotnego ogrodnika, że nie może znaleźć pracy. Prezydent odparł, że mógłby mu znaleźć pracę po drugiej stronie ulicy, co implikowało, że bezrobocie we Francji nie jest żadnym problemem, a ludzie są raczej ospali i leniwi. Gorzej, że w rozmowie w mniejszym gronie samych dziennikarzy Collomb – jak to odczytano – zerwał normalne więzy lojalności: powiedział, że Macron nie słucha otoczenia i nie przyjmuje żadnych rad. „Bardzo niewielu z nas może jeszcze mówić do Macrona” – miał powiedzieć minister, co podał brytyjski dziennik „The Guardian”. Złe to świadectwo.
Czytaj także: Francuski 35-godzinny tydzień pracy
Wydaje się jednak, że większy jeszcze uszczerbek przynosi Macronowi wrażenie, że nie panuje nad sytuacją, nie rządzi osobami ministrów. Dymisje same w sobie nie są ostatecznie jakąś klęską. Chodzi jednak o to, że zarówno Collomb, jak i pięć tygodni wcześniej inny zawodnik wagi ciężkiej – minister ochrony środowiska, Nicolas Hulot – sami sobie wybrali i ogłosili termin dymisji.
Doradcy opuszczają Macrona
Hulot zrobił to z zaskoczenia, na żywo w w trakcie programu radiowego. Wedle francuskiej tradycji, to prezydent decyduje, kiedy minister odchodzi. Te dymisje niszczą przekonanie, że prezydent trzyma ster w rękach. Ponadto, Collomb chce wrócić na fotel mera Lyonu. Także dwa inni ważni politycy, w tym rzecznik rządu, zapowiadają start w wyborach samorządowych. Oznaczałoby to, że bardziej dbają o tor własnej kariery niż o dalsze wspieranie Macrona. Może przestali wierzyć w jego gwiazdę?
Tymczasem Macron zapowiedział reformę konstytucyjną – na uroczystości z okazji 60-lecia uchwalenia konstytucji V Republiki. W przemówieniu zarys reformy też jest mniej zdecydowany niż to, co Macron zapowiadał. Nie wspomniał bowiem teraz o dawnym głównym punkcie, czyli redukcji liczby posłów i senatorów o jedną trzecią. Francuski parlament liczy bowiem aż 577 posłów i 348 senatorów, którym oczywiście taka reforma się nie uśmiecha, bo naraża na utratę mandatu.
Przy okazji jednak przypomniano sobie, że zalety, jakie każdej francuskiej władzy daje konstytucja, jaką w 1958 roku przeforsował dla siebie generał Charles de Gaulle. Zmęczony i zaniepokojony słabością wcześniejszych rządów i niestabilnością parlamentu, zredagował – z pomocą swego przyjaciela Michela Debré – konstytucję, która daje prezydentowi ogromne uprawnienia, a z nikłej nawet przewagi w wyborach tworzy solidną większość mandatów. Ta konstytucja służyła nie tylko de Gaulle’owi, ale wszystkim po kolei prezydentom w okresach słabnącego poparcia opinii publicznej. Dziś służy dobrze Macronowi.