Świat

Wszystkie troski prezydenta Rosji

Władimir Putin, prezydent Rosji Władimir Putin, prezydent Rosji DIRCO/GovernmentZA / Flickr CC by 2.0
Wydawałoby się, że Jedna Rosja, partia rządząca, skazana jest na sukces. Jednak w wyborach regionalnych i lokalnych uzyskała właśnie najgorszy wynik w swojej historii.

A miało być już tak dobrze. Powrót do elitarnego klubu polityki światowej, gospodarka odbiła się od dna, władza zwarta, a społeczeństwo skonsolidowane. Nic nie jest jednak tak łatwe, nawet dla prezydenta Rosji. To nie jest dobry czas dla Władimira Putina. Wydawałoby się, że partia rządząca, Jedna Rosja, skazana jest na sukces. Nie było żadnej niespodzianki w ostatnich wyborach parlamentarnych we wrześniu 2016 r., w których partia Kremla potwierdziła swoje przywództwo. Nie zaskoczył także wynik wyborów prezydenckich, w których w marcu tego roku Rosjanie wybrali po raz czwarty Władimira Putina. Co więcej, prezydent wygrał, nie angażując się w zasadzie w kampanię wyborczą, on jedynie przyglądał się rywalizacji współkandydatów. Obywatele zachowali się zgodnie z oczekiwaniami, pozwalając mu uzyskać 70 proc. głosów. Stąd też nie wspominano już drobnego potknięcia w planie 70/70, czyli osiągnięcia 70 proc. większości przy ponad 70-proc. frekwencji, gdyż ta ostatnia wyniosła poniżej zakładanego poziomu. Nie zmieniło to jednak faktu, że w świat i Rosję posłano przekaz: „prezydent potwierdził swoją legitymizację, ma tak wysokie poparcie społeczne, że z takim mandatem może wszystko”.

Najgorszy wynik w historii

Zakładano więc, że w wyborach regionalnych i lokalnych zaplanowanych na 9 i 23 września tego roku nic nie zakłóci marszu po zwycięstwo. Okazało się, że wynik tych wyborów był największą od 2012 r. niespodzianką. W 80 z 85 regionach Rosjanie głosowali na różnych szczeblach, wybierając m.in. gubernatorów, deputowanych parlamentów regionalnych czy radnych organów przedstawicielskich. I po raz pierwszy od przywrócenia wyborów regionalnych w 2012 r. Jedna Rosja zwyciężyła, lecz z najgorszym wynikiem w swojej historii.

Było to prawie niemożliwe, biorąc pod uwagę skalę presji politycznej oraz inżynierii społecznej obecnych władz. Nie dopuszczano pod byle pretekstem kandydatów opozycyjnych, skutecznie przekonywano do rezygnacji z niektórych kandydatów partie konkurencyjne, a podczas samej elekcji reagowano na „zapotrzebowanie Kremla”, powodując większą niż zwykle liczbę skarg wyborczych. W czterech regionach doszło jednak do drugiej tury, przy czym w Chakasji kandydat Jednej Rosji przegrał z przedstawicielem „opozycji”, czyli Partii Komunistycznej, w Kraju Charabowskim z Liberalno-Demokratyczną Partią Rosji, zaś w Primorje i w obwodzie władymirskim kandydaci kremlowscy ostatecznie wygrali, lecz nie osiągnęli bezpiecznej większości.

Próba przywrócenia potęgi

Można zapytać: cóż z tego? Wygrała przecież partia rządząca, a „porażka” w regionach jest marginalna. Optymistą takim nie jest w żadnym razie prezydent, ponieważ „porażka” w regionach dorzuca kolejny kamyczek do stosu problemów rządzącego na Kremlu.

Rzecz w tym, że o ile można sobie poradzić z większością z nich, zwłaszcza gdy ma się doświadczenie rządów przez prawie dwie dekady, gdy sprawuje się pełną kontrolę nad systemem politycznym, a społeczeństwo ma świadomość bezalternatywności dla rządów Putina, to trudno jest dokonywać cudów, spełniać obietnice niemożliwe do realizacji, usatysfakcjonować społeczeństwo, którego oczekiwania nie tylko urosły, lecz były od kilkunastu lat skutecznie i umiejętnie podgrzewane.

Prezydent Putin i jego najbliżsi rozpoczęli od początku lat 2000. przywracanie Rosji potęgi, a Rosjanom utraconej – za sprawą jelcynowskiej smuty – godności. Złożyło się przy tym tak, że do przełomu lat 2008/2009 wszystko sprzyjało Putinowi, a najbardziej koniunktura na światowych rynkach cen surowców energetycznych, powodując, że nie tyko budżet państwa zasilony został stałym dopływem najbardziej ulubionej, bo zielonej i twardej waluty, wzmocniła się również retoryka dyplomacji rosyjskiej. Prezydent ustami szefa swojej dyplomacji Siergieja Ławrowa głosił dumnie, że minął czas, w którym można było Rosję pomijać, marginalizować i traktować jak partnera juniora. Nastał czas Rosji.

Sen o potędze skończył się jednak niespodziewanie. I bardzo boleśnie. Globalny kryzys finansowy (2008/2009) uzmysłowił Kremlowi, że nie można budować swojej potęgi w oparciu o prymitywną rolę dostawcy nieprzetworzonych surowców energetycznych. Nie w XXI w. Lekcja ta kosztowała Rosję konsumpcję nadwyżek finansowych i rezerw „na czarną godzinę”, a także weryfikację poczucia wielkości i uzmysłowienie sobie kruchości mocarstwowych ambicji. A ambicje te były już wygórowane. Pierwszy raz prezydent Putin podsycił nostalgię imperialną Rosjan, decydując się na konfrontację z Zachodem w 2008 r. za sprawą wojny z Gruzją. Pierwszy też raz Rosjanie poczuli, że ich prezydent dotrzymuje słowa i odbudowuje potęgę Matiuszki Rossiji, że skutecznie oparł się hegemonii amerykańskiej i nie pozwolił pozbawiać Rosji strefy wpływów, choć oni sami woleli używać terminu „strefy specjalnej odpowiedzialności”.

Kolejny raz prezydent Putin zdecydował się na rzucenie wyzwania Zachodowi w 2014 r., kiedy za sprawą ukraińskiego Majdanu podważone zostały wpływy rosyjskie w tej poradzieckiej republice. Idąc za ciosem i spełniając przy tym marzenia Rosjan o odbudowie imperium, zdecydował się na aneksję Krymu i tym samym złamanie prawa międzynarodowego. Dzięki temu popularność prezydenta osiągnęła swoje maksimum, 87 proc., a sami Rosjanie chwalili swojego przywódcę za „odzyskiwanie utraconych terytoriów rosyjskich”. W sferze międzynarodowej nie było już tak miło. Rosja znalazła się w izolacji międzynarodowej, obciążona sankcjami Zachodu – tak ze strony Unii Europejskiej, jak USA. Sankcjami tak bolesnymi, że skutecznie uniemożliwiły powrót na stabilną ścieżkę wzrostu gospodarczego i osłabiły szanse na wyjście ze stagnacji gospodarczej.

Czytaj także: Putin bierze się za język

Trump wymarzoną opcją Kremla

Nadzieję na poprawę sytuacji, na swoistą normalizację i „powrót do gry” niósł wybór Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA pod koniec 2016 r. Rosjanie zdecydowali się w każdy możliwy sposób pomóc kandydatowi republikańskiemu, który poprzez swoją naturę biznesmena oraz interesy z Rosją był wymarzoną opcją dla Kremla.

Euforia trwała jednak krótko, a Moskwa musiała zmierzyć się z efektem „nadmiaru sukcesu”. To znaczy nadmiaru kłopotów, które spowodowała swojemu faworytowi w Białym Domu, a które na tyle skutecznie związały mu ręce, że zamiast „resetu 2” szef MID Siergiej Ławrow musiał gasić pożar „wojny dyplomatycznej”, w wyniku której zamrożono dyplomatyczne kontakty między stolicami. Podobnie płonną nadzieję wzbudziło spotkanie prezydentów w Helsinkach tuż po wrześniowym szczycie NATO w Brukseli tego roku. Entuzjazm i tym razem trwał niedługo, ponieważ pod koniec września Amerykanie wprowadzili nowe sankcje na Rosję, poszerzając czarną listę do 72 nazwisk – oficerów wywiadu i polityków – oraz kompanii rosyjskich podejrzewanych o mieszanie się w proces wyborczy w USA.

Omen czy wsio budiet charaszo?

W efekcie rosyjska gospodarka otrzymała kolejny cios, a prezydent powód do niepokoju. Uzasadnionego niepokoju. Od dłuższego czasu stara się wraz ze swoją ekipą uzdrowić stan rosyjskiej gospodarki, tak by obywatele mogli poczuć nieco większą stabilizację, a on zdobyć większą swobodę działania. Problem jednak w tym, że im częściej prezydent Putin lub szef jego rządu Dmitrij Miedwiediew jak mantrę powtarzają „wsio budiet charaszo”, tym więcej powodów do niepokoju mają i władza, i obywatele.

I tak Kreml zdecydował się na wprowadzenie kilku trudnych reform – tak trudnych, że z ich ogłoszeniem poczekano do inauguracji mistrzostw świata w piłce nożnej. Miały one odciągnąć uwagę Rosjan od radykalnej reformy, natomiast zakaz manifestacji podczas tej masowej imprezy miał wygasić falę protestów. Nic bardziej mylnego. Mundial minął, a kontestacja nie wygasła. I nie stał za tym Aleksiej Nawalny, dyżurny opozycjonista i krytyk korupcji kremlowskiej. Frustracja i opór społeczny były autentyczne i na tyle silne, że prezydent Putin zaproponował złagodzenie założeń reformy.

Czy Putin sobie poradzi?

Nie wiadomo tylko, czy ten mały kamyk nie doprowadzi do osunięcia się stosu. Oburzenie Rosjan nie wynika z prostej kalkulacji, że nie mają szans, zwłaszcza mężczyźni, dożyć wieku emerytalnego. Wynika ona z nałożenia się bolesnego poczucia ponownego ubożenia oraz świadomości bizantyjskiego bogactwa elit kremlowskich i wszechogarniającej systemowej korupcji. Frustracja ta dała swoje ujście najpierw w dosyć licznych jak na warunki rosyjskie protestach organizowanych przez Nawalnego, a następnie w wynikach wrześniowych wyborów regionalnych. Zdecydowanie nie będzie łatwo je wygasić, zwłaszcza że widoki na poprawę sytuacji tak Rosjan, jak państwa są mało optymistyczne. I nie mają znaczenia próby odciągania uwagi sprawami międzynarodowymi – wojną w Syrii, irańskim programem jądrowym, zestrzeleniem rosyjskiego samolotu w Syrii czy reakcją międzynarodową na wielkie manewry Wostok 2018. Rosja słabnie. I zdaje sobie z tego sprawę prezydent Putin, pytanie tylko, jak sobie z tym wyzwaniem poradzi.

Czytaj także: Wojna z Rosją może być nieuchronna

Dr Agnieszka Bryc jest adiunktem na Wydziale Politologii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się m.in. polityką zagraniczną Federacji Rosyjskiej.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama