Świat

Kobieta wystawiona

Souad Abderrahim burmistrzynią Tunisu

Souad Abderrahim pozuje do zdjęć z wyborcami, lipiec 2018 r. Souad Abderrahim pozuje do zdjęć z wyborcami, lipiec 2018 r. Zoubeir Souissi/Reuters / Forum
Souad Abderrahim została pierwszą w historii burmistrzynią arabskiego miasta – Tunisu. Czy powinna za to dziękować mężczyznom?
Pani Abderrahim jest praktykującą muzułmanką, choć to islam specyficzny, tunezyjski.Parti Mouvement Ennahdha/Wikipedia Pani Abderrahim jest praktykującą muzułmanką, choć to islam specyficzny, tunezyjski.

Nie jest taka jak poprzednich 32 burmistrzów Tunisu. Nie pochodzi z bogatej rodziny związanej z biznesem turystycznym czy wydobywczym. Nie urodziła się w jednym z kosmopolitycznych miast na północy kraju. Nie dostała spadku po rodzicach, tak jak większość współczesnej elity Tunezji. W końcu nie dostała też politycznej nominacji, jak jej poprzednicy – zdobyła stanowisko w twardej walce wyborczej. I co może najważniejsze, Suad Abderrahim nie jest mężczyzną, jak poprzednich 32 burmistrzów Tunisu.

To prawdopodobnie pierwszy taki przypadek w historii świata arabskiego. Jeszcze podczas kampanii jej przeciwnicy przekonywali, że 54-letnia Abderrahim nie może zostać burmistrzynią, choćby dlatego, że funkcja ta tradycyjnie związana jest z przywilejem prowadzenia piątkowych modłów w najważniejszym meczecie miasta. A tego kobieta oczywiście nie może robić.

Ale tu nie chodzi o stolicę pierwszego lepszego kraju arabskiego. Tunezja to taka arabska Holandia, zawsze na czele modernizacji, rozdziału religii i życia publicznego. Od średniowiecza oaza swobód i niezależnego myślenia pośród pustyni despotyzmu i religijnego fanatyzmu. To w Tunezji w grudniu 2010 r. rozpoczęła się arabska wiosna i tylko tam udało się ją obronić. Dobitnym przykładem tego były niedawne pierwsze wybory lokalne.

1.

Niepodległa Tunezja po 1956 r. była państwem silnie scentralizowanym. Wynikało to z pomysłu na odgórną modernizację, którą wdrażali kolejni prezydenci kraju. Dla ojca niepodległości Habiba Burgiby było oczywiste, że wielki skok w tworzeniu nowoczesnego tunezyjskiego narodu jest możliwy wyłącznie za pomocą silnej ręki. I miał przebiegać na trzech płaszczyznach jednocześnie.

Po pierwsze, według Burgiby i jego następcy Ben Alego, należało skoncentrować się na bogatych miastach północy, bo berberskie południe było – według nich – społecznie niereformowalne. Po drugie, modernizacja musiała się wiązać z odsunięciem religii od polityki. I po trzecie, nie udałaby się bez emancypacji kobiet, nawet wbrew ich woli. Burgiba liczył bowiem, że w ten sposób stworzy sobie wierne zwolenniczki, zawdzięczające wszystko władzy, a nie sobie samym.

Souad Abderrahim można więc postrzegać jako reakcję na taki model modernizacji. Jej rodzina pochodzi z południowej pustynnej prowincji Tatauoine. Jest praktykującą muzułmanką, choć to islam specyficzny, tunezyjski (o czym dalej). W dodatku w wyborach wystartowała z poparciem islamskiej partii Ennahda, od lat zasiada w jej radzie politycznej. I w końcu jest kobietą, która nie uważa, że „musi za cokolwiek dziękować mężczyznom”.

– Bardzo bym chciała, aby ona okazała się prawdziwa – mówi Safa Belghith, politolożka z tuniskiego uniwersytetu El Manar. – Niestety, wydaje się, że obie strony, zarówno rządzący sekularyści, jak i islamska opozycja, traktują Abderrahim instrumentalnie. Jako dowód na swoją nowoczesność. Ale to równocześnie dowód na płytkość tej naszej rewolucji.

2.

Wyjątkowość Tunezji polega na tym, że w odróżnieniu od innych państw arabskich prawa kobiet nie są tam postrzegane jako sprzeczne z islamem. Uważa się je raczej za nierozłączną część typowo tunezyjskiej szkoły prawa islamskiego. Tunezja, choć ma świeckość zapisaną w konstytucji z 2014 r., swoje prawo opiera na islamie, szczególnie prawo rodzinne. Tyle że prawna emancypacja kobiet nigdy nie była uważana za zerwanie z islamem, ale za „kolejne fazy islamskiej innowacji”.

Za symbol tej wyjątkowej – jak na świat muzułmański – pozycji kobiet w Tunezji uchodzi tzw. małżeństwo kairuańskie. To historia zamierzchła, o wyraźnych cechach legendy, ale nie warto się spierać o nią z Tunezyjkami, bo traktują ją bardzo osobiście. Otóż termin ten związany jest z miastem Kairuan, 160 km na południe od Tunisu, i pochodzi z XV w. W tamtych czasach było to święte miejsce islamu i siedziba dwóch znakomitych szkół, medycznej i filozoficznej.

Wówczas to pewna prominentna kairuanka postawiła narzeczonemu warunek: wyjdzie za niego tylko pod warunkiem, że w kontrakcie małżeńskim będzie zapis zwalniający ją z owego związku, jeśli wybranek weźmie sobie kolejną żonę. Rewolucja? Jeśli tak, to bardzo racjonalna. Islam z zasady pozwala na jednostronną, męską poligamię. Ale też przykłada wielką wagę do transakcyjności związku małżeńskiego. Z czasem ten kairuański warunek stał się standardem w północnoafrykańskim islamie, zdominowanym przez pochodzącą właśnie z Tunezji malikicką szkołę prawa, jedną z czterech kanonicznych w całym islamie.

3.

Małżeństwo kairuańskie często jest punktem wyjścia do opowieści o prawach kobiet w Tunezji. Zaraz po uzyskaniu niepodległości prezydent Burgiba wygłosił słynne przemówienie ku czci kobiet, w którym kairuański standard małżeństwa określił fundamentem emancypacji. Twierdził, że niepodległość nie udałaby się bez kobiet. Ogłosił też nowy kodeks cywilny, który m.in. zdelegalizował poligamię, przyznawał Tunezyjkom prawo głosu, pozwalał na rozwód z ich inicjatywy – wszystko to dekady wcześniej niż w innych krajach arabskich. Porównywano wówczas Burgibę do wielkich reformatorów społecznych, takich jak choćby Kemal Atatürk. Metody też miał podobne. W trakcie ramadanu, czyli świętego miesiąca, w którym muzułmanie poszczą od świtu do zmierzchu, Burgiba w środku dnia pojawił się w telewizji, sącząc sok, co doprowadziło do antyrządowych zamieszek.

Burgiba lubił szokować również w sprawie kobiet. Aż do arabskiej wiosny 2011 r. w setkach tunezyjskich urzędów wisiało czarno-białe zdjęcie, na którym prezydent ściąga hidżab obcej niewieście, a pod spodem hasło: „Wyzwoliciel kobiet”. Przy czym akurat wprowadzony przez Burgibę zakaz zakrywania włosów w instytucjach publicznych był tak nieadekwatny do norm dominujących wówczas w społeczeństwie, że przyczynił się raczej do zniewolenia kobiet, którym mężowie po prostu zakazywali wychodzenia z domu bez hidżabu. Ostatecznie to właśnie Burgiba zamknął trzy stosunkowo niezależne organizacje feministyczne, tworząc w ich miejsce coś w rodzaju licencjonowanego frontu kobiet, zupełnie uzależnionego od rządu. A potem obwoził jego liderki po zachodnich stolicach niczym cyrk.

4.

Obecny prezydent, 91-letni Beżi Kayd Essebsi, jest człowiekiem dawnego reżimu, nawróconym na demokrację. Ale w stosunku do kobiet przypomina Burgibę. Obiecał niedawno, że Tunezja będzie pierwszym państwem muzułmańskim, który kobietom i mężczyznom przyzna równe prawa spadkowe. Byłaby to ogromna zmiana, bo prawo opierające się na szariacie z zasady przyznaje męskiemu spadkobiercy dwa razy więcej niż kobietom. Ale to dla Essebsiego nie nowość. Dwa lata temu z jego inicjatywy, mimo protestów, cofnięto zakaz małżeństw muzułmanek z innowiercami. Tu również islamskie prawo jest praktycznie jednoznaczne: muzułmanie mogą żenić się z chrześcijankami i żydówkami, ale jeśli muzułmanka chce poślubić innowiercę, ów szczęśliwiec musi wcześniej przejść na islam i pochwalić się stosownym certyfikatem.

Z kolei rok temu Tunezja przyjęła tzw. prawo antyprzemocowe. Kryminalizuje ono „fizyczną, moralną i seksualną przemoc wobec kobiet”. Przede wszystkim jednak zamknęło furtkę, dzięki której gwałciciel unikał kary, jeśli poślubił swoją ofiarę. Z kolei w 2016 r. tunezyjski parlament przyjął ustawę o wertykalnym parytecie płci. Zmusza ona partie polityczne do tworzenia takich list wyborczych, na których kobiety i mężczyźni widnieją w równej liczbie. W efekcie ponad 33 proc. obecnego parlamentu stanowią kobiety – to więcej niż w USA, Niemczech czy w Polsce.

5.

Część Tunezyjczyków krytykuje ten – jak mówią – państwowy feminizm. Według sondaży 65 proc. pytanych jest przeciwna małżeństwom muzułmanek z innowiercami. 63 proc. nie chce równości w spadku, a zaledwie 25 proc. popiera ten pomysł. Najwięcej głosów przeciwko równości spadkowej jest w przedziale 18–34 lata.

Eksperci od sondaży tłumaczą to faktem, że w tej grupie wiekowej najliczniejsi są kawalerowie, którzy straciliby najwięcej. Generalna konkluzja jest jednak taka, że prawne zmiany w sferze obyczajowej mogą okazać się nieskuteczne, czy wręcz kontrskuteczne, jeśli nie nadąża za nimi społeczeństwo.

Przeciwnicy zarzucają Essebsiemu, że instrumentalizuje kobiety w swoich rozgrywkach politycznych. Że często w ten sposób odsuwa publiczną uwagę od spraw dużo ważniejszych – propozycję spadkowej równości ogłosił dzień po tym, jak parlament przyjął bardzo kontrowersyjną amnestię dla oficjeli dawnego reżimu, skazanych za korupcję. Pojawiały się też opinie, że ta obietnica miała przynieść jego partii tysiące kobiecych głosów w wiosennych wyborach lokalnych. Ostatecznie nie przyniosła, ale nawet gdyby? Czy taka kalkulacja wyborcza jest czymś nagannym?

Zwolennicy państwowego feminizmu w Tunezji, głównie mężczyźni, podkreślają jego rolę w edukacji i promocji zatrudnienia kobiet. I biorąc pod uwagę same liczby, mają sporo racji. Dziś kobiety stanowią 27 proc. siły roboczej w Tunezji – mało jak na standardy zachodnie, ale bardzo wysoko jak na bliskowschodnie. Wiele z nich jest dobrze wykształconych, 35 proc. tunezyjskich inżynierów to kobiety, tak jak 41 proc. sędziów, 60 proc. pracowników akademickich. Nie da się zaprzeczyć, że duża w tym zasługa obalonego siedem lat temu reżimu.

6.

Oficjel tamtego reżimu Essebsi działa w tunezyjskiej polityce od sześciu dekad. I tak jak jego dawni patroni z reżimu niewątpliwie wykorzystuje państwowy feminizm do osłabiania swoich przeciwników politycznych i manipulowania opinią publiczną. Dajmy na to – wywołanie tematu równego spadku na krótko przed wyborami lokalnymi. Postawiło to islamską opozycję w trudnej sytuacji: poparcie dla propozycji prezydenta oznaczało utratę konserwatywnych wyborców, sprzeciw – utratę głosów kobiet i krytykę Zachodu, czego Ennahda boi się panicznie ze względu na podejrzenia o jej skryte islamistyczne zamiary.

Dodatkowo nieszczerość intencji prezydenta ujawniają jego wypowiedzi. Dwa lata temu, odpowiadając na pytanie dziennikarza o krytykę, jaka spotkała go ze strony wpływowej posłanki Mehrzii Laabidi, Essebsi odpowiedział: „Cóż mogę powiedzieć. Ona jest tylko kobietą”. Z kolei w 2011 r., gdy dziennikarka zadała mu pytanie, prezydent zapytał ją, ile ma lat, a później zwracał się do niej „moje dziecko”, co wywołało spazmy śmiechu wśród zgromadzonych dziennikarzy. Kilka miesięcy później w egipskiej telewizji nazwał kobiety noszące nikab wronami. Trudno się spodziewać, że w Tunezji patriarchat zostanie obalony przez człowieka, który jest jego uosobieniem.

Czy więc Tunezyjki powinny przyjmować emancypację z rąk takich ludzi jak Essebsi? – Oczywiście, że tak – mówi Fauzia Tlatli, rzeczniczka tuniskiego magistratu. – Sukces Suad Aberrahim w Tunisie byłby niemożliwy bez reform prezydenta. Pani burmistrz jest tego w pełni świadoma. Jednocześnie Tlatli zwraca uwagę, że nawet jeśli motywacja takich ludzi, jak prezydent Essebsi, jest związana z doraźnym interesem politycznym, to jego działania napędzają zmiany społeczne, których nie da się już powstrzymać. – Dlaczego Tunezyjki miałyby z tego nie skorzystać? – pyta retorycznie rzeczniczka.

Innego zdania jest Safa Belghith. – Ta nasza emancypacja już zawsze będzie skażona. Mam dużo sympatii dla burmistrz Abderrahim, ale uważam, że odegra rolę manekina w oknie wystawowym „nowoczesnej” Tunezji. Belghith twierdzi, że zabiegi o głosy Tunezyjek już się skończyły. Teraz prezydent Essebsi może do woli nazywać się feministą, a liderzy opozycyjnej Ennahda – oświeconymi islamistami czy wręcz muzułmańskimi chadekami. – Suad Abderrahim nie wygrała w Tunisie, mężczyźni pozwolili jej wygrać.

Polityka 39.2018 (3179) z dnia 25.09.2018; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Kobieta wystawiona"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną