Karykatura z września 1960 r. przedstawia Charles’a de Gaulle’a, który kroczy po dywanie z napisem „Europa”. Trzyma pod rękę innych przywódców państw europejskich – niby są w komitywie, ale dla nich nie ma już miejsca na dywanie. Starają się dotrzymać kroku francuskiemu przywódcy, sami brodząc w kałużach i potykając się o przeszkody. Nic tak dobrze nie oddaje idei Europy ojczyzn de Gaulle’a jak ten stary rysunek.
Można oczywiście dowodzić, że francuski przywódca był „konfederalistą”. Że opowiadał się za współpracą międzyrządową jako najlepszym modelem integracji europejskiej, nie chciał tworzenia wspólnych instytucji do rządzenia kontynentem. W końcu, że był za tym, aby rządy, które mają mocny mandat demokratyczny, ustalały wszystko między sobą. Mówiąc wprost: de Gaulle’owi chodziło o odbudowanie francuskiej potęgi po utracie kolonii. Był to pomysł skrojony dla wielkiego państwa z dużymi zasobami. Realizowany, powiedzmy, przez Luksemburg okazałby się mieszanką komedii i nieszczęść.
Na innej karykaturze z 1962 r. de Gaulle stoi przed mapą z zaznaczoną całą Europą i podpisem „Europe Française” i tłumaczy współpracownikowi: „Ja ambitny? Ależ mój drogi, gdybym chciał, byłbym już burmistrzem Colombey!”. Chodzi tu o rodzinne miasteczko prezydenta Francji.
Już przez współczesnych Europa ojczyzn de Gaulle’a była traktowana z podejrzliwością. Było z nią dokładnie tak samo jak z każdą populistyczną obietnicą, w tym konkretnym przypadku odpowiadającą na zapotrzebowanie zorientowanych prawicowo Francuzów, wciąż żyjących mijającą potęgą państwa. Rysownik podejrzewał zatem prezydenta, że w jego opinii dużo bardziej ambitnym zajęciem niż tworzenie iluzji Europy ojczyzn byłoby prowadzenie Colombey-les-Deux-Églises, w którym mieszkało wtedy kilkuset mieszkańców.