Świat

Orbán ponownie u Putina. Po co mu ten sojusznik?

Spotkanie Orbána z Putinem w Moskwie Spotkanie Orbána z Putinem w Moskwie Kremlin / mat. pr.
Wzmagające się między Rosją i Węgrami relacje gospodarcze i dyplomatyczne można by zaliczyć do całkiem naturalnych dążeń rozwoju międzynarodowego handlu. Gdyby nie kontekst rewizjonistyczny.

Nowa strategia bezpieczeństwa USA wskazuje na zagrożenie światowego porządku przez siły rewizjonistyczne dążące do zmiany granic i zasad światowego porządku. Choć Donaldowi Trumpowi ledwie przechodziło to przez gardło, musiał zaakceptować dokument, w którym Rosja obok Chin są bezpośrednio wymienione jako wiodące dla tego trendu.

Także z perspektywy NATO jednym z głównych zagrożeń jest właśnie polityka prowadzona przez Kreml. Podczas lipcowego szczytu w Sojuszu wspomniał o tym nawet Wiktor Orbán, czym zaskoczył chyba wielu komentatorów. Powszechnie bowiem uchodzi za największego sojusznika Władimira Putina w Europie.

Czytaj także: Orbán rozpoczyna wielką europejską grę

Wiktor Orbán z wizytą u Putina

W tym roku to już druga wizyta Wiktora Orbána w Moskwie. W zeszłym roku to Władimir Putin odwiedził Budapeszt dwukrotnie – raz w ramach regularnych odwiedzin w okolicach lutego, a drugi raz pod koniec sierpnia podczas mistrzostw świata w pływaniu.

Standardem dobrych relacji dyplomatycznych jest utrzymywanie symetrii. Dlatego niepokoić może wiele kryjących się za tą wizytą faktów, od symbolicznej daty począwszy. Przyjazd do Moskwy zbiega się ze spotkaniem prezydenta Polski z prezydentem USA w Białym Domu. Co więcej, ma to miejsce w dniu zakończenia szczytu Inicjatywy Trójmorza w Bukareszcie. W ostatniej chwili z udziału w spotkaniu przywódców państw regionu zrezygnował prezydent Węgier János Áder. Jeśli oceniać nastawienie Węgier wobec tego wybitnie transatlantyckiego projektu, to w kategoriach dyplomatycznych nie wygląda ono na zbyt dobrze.

Węgierski premier, którego polityka wewnętrzna doczekała się w końcu w zeszłym tygodniu w Strasburgu napiętnowania ze strony jego macierzystej Europejskiej Partii Ludowej i całego parlamentu, niewiele robi sobie z obecnej kondycji Unii Europejskiej i szuka sojuszników swojego projektu politycznego określanego czasem mianem nieliberalnej demokracji. Wygląda na to, że za najważniejszych sojuszników zaczyna konsekwentnie uznawać wianuszek państw mozolnie tkany przez Rosję, a polityków obawiających się Rosji traktuje zapewne w równym stopniu chłodno, co Zachód Rosję.

Czytaj także: Polska powinna przestać pobłażać Orbánowi

Węgry ramię w ramię z Rosją?

Orbán podczas spotkania powiedział, że w okresie obecnych napięć pomiędzy NATO, Unią Europejską a Rosją Węgry są krajem wspierającym flagowe rosyjskie projekty energetyczne, takie jak elektrownia atomowa Paks. To już zdecydowany policzek wymierzony inicjatywie, jaką równocześnie tego samego dnia w Bukareszcie ogłosił amerykański wysłannik, zapowiadając ścisłą współpracę w dziedzinie energetyki między Stanami Zjednoczonymi a Europą.

Orbán dodał, że mimo przynależności do różnych sojuszy wojskowych w interesie obydwu państw jest wzmacnianie współpracy gospodarczej i obopólne korzyści. Można to odczytać jako próbę budowy pozycji Węgier korzystającej z roli pośrednika między strukturami państw zachodnich a Rosją, podobnie zresztą jak swoją pozycję próbuje budować Aleksander Łukaszenka na Białorusi.

Czytaj także: Demokracja w czasach populizmu

Orbán poprosił także Putina, by Rosja rozważyła przeprowadzenie gazociągu South Stream z Turcji przez Węgry. Orbán zauważył, że prestiż Rosji na Węgrzech jest ogromny i oba państwa ugruntowują kulturę chrześcijańskiej demokracji. Nawiązał przy tym do nowego otwarcia na Wschód i zbliżenia się z krajami wokół Rosji.

To konsekwentnie realizowana strategia umieszczania Węgier w kręgu tożsamości i takich państw jak choćby Kirgistan. We wrześniu premier Węgier był tam zresztą z wizytą, gdzie zaskoczył podkreślaniem związków genealogicznych z ludnością tych obszarów, co opiera się na micie pochodzenia przodków, którzy przywieźli język węgierski nad Dunaj.

W Moskwie głównie o gospodarce

Rozmowy w Rosji dotyczyły jednak w dużej mierze gospodarki. I tak podpisana przed wizytą premiera Węgier w Rosji umowa z Międzynarodowym Bankiem Inwestycyjnym IIB – a więc instytucją, która ma w założeniu zbudować konkurencję dla dominacji Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zagrozić pozycji Zachodu w świecie kapitalizmu – zakłada, że jeden z oddziałów tego funduszu zostanie niebawem otwarty w Budapeszcie. Jeden z takich oddziałów istnieje już w Bratysławie, ale Budapeszt ma nadzieję przeciągnąć centrum dowodzenia co najmniej na region Europy Środkowej i Wschodniej.

Współpracy gospodarczej z Moskwą Węgrom nie przeszkadzają nawet znaczne opóźnienia w realizacji rozbudowy elektrowni atomowej ani też korupcja przy zakupie wagoniku do metra od Rosji. Wagoniki okazały się zresztą jedną wielką prowizorką i Węgrzy nałożyli na firmę, która je im sprzedała, bardzo wysoką karę finansową.

Te paradoksalne, zdawałoby się, decyzje gospodarcze dają wiele do myślenia. W gruncie rzeczy sprawa jest jednak bardzo prosta. Jeśli wierzyć przemówieniom zarówno Wiktora Orbána, jak i Władimira Putina, dążą oni do przebudowy świata, jeśli nie zachodniego, to najbliższego im otoczenia, więc Europy Środkowej, a kwestie gospodarcze służą im tylko do tego, by zbudować sobie przyszłą pozycję. To, co z perspektywy małego środkowoeuropejskiego państwa może wydawać się śmieszne, w połączeniu z potęgą militarną i ambicjami dowiedzionymi w operacjach na Ukrainie, co pokazuje Rosja, staje się już sytuacją groźną.

Przypomnijmy, że Wiktor Orbán często odwołuje się do tzw. Wielkich Węgier, a więc terytorium państwa sprzed stu lat, które obejmuje większość dzisiejszej Słowacji, część Rumunii i terytoria państw ościennych. Wygląda na to, że w kierunku tego celu kroczy coraz odważniej.

Czytaj także: Autokraci bez następców

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama