Spór rozgorzał wokół starań kijowskiego patriarchy Filareta o autokefalię dla jego Kościoła prawosławnego, czyli o kościelną niezależność tegoż odłamu ukraińskiego prawosławia od Moskwy. Niedawno rosyjski patriarcha Cyryl wybrał się do rezydującego w Stambule (dawnym Konstantynopolu) honorowego zwierzchnika światowego prawosławia, patriarchy ekumenicznego Bartłomieja, aby wyperswadować mu ukraińską autokefalię. Jednak Bartłomiej wysyła z misją do Ukrainy dwu eparchów (biskupów), co w Moskwie odebrano jako kolejny krok ku autokefalii. Odpowiedź przyszła 14 września. Synod rosyjskiej Cerkwi zapowiedział, że (de facto) zrywa stosunki z Patriarchatem Ekumenicznym. Ostrzegł, że sytuacja w ukraińskim prawosławiu jest tak napięta, że może dojść do wybuchu przemocy.
Prezydent Poroszenko popiera Filareta, bo suwerenna Ukraina zasługuje na suwerenny Kościół prawosławny. I na tym odcinku może mieć szansę wygrać z Rosją. Ale za słoną cenę. Metropolita Hilarion, „minister spraw zagranicznych” Cerkwi moskiewskiej, powiedział w prokremlowskiej telewizji RT, że gdyby doszło do autokefalii, to część wiernych ruszy do obrony słynnych ukraińskich ławr (klasztorów) Peczerskiej czy Poczajowskiej przed ukraińskimi „schizmatykami”. Do dyskusji włączył się rzecznik prezydenta Putina Dmitrij Pieskow: Kreml uważnie obserwuje rozwój wypadków, jedność prawosławia jest najlepszym scenariuszem, a Rosja sprzeciwia się rozłamom. Tyle że Bartłomiej też jest rzecznikiem jedności całego prawosławia i rywalizuje o przywództwo z Cyrylem, sprzymierzeńcem Putina. Gdy podobny problem, jak w prawosławiu ukraińskim, pojawił się w niepodległej Estonii, Konstantynopol zaakceptował istnienie dwóch równoległych hierarchii prawosławnych, jednej przy nim, drugiej przy Moskwie. Taka opcja nie wchodzi jednak w grę w Ukrainie.