Przed kilkoma dniami listy uwierzytelniające złożyła w Warszawie nowa ambasador USA Georgette Mosbacher. Gdy w maju to nazwisko pojawiło się pierwszy raz, reakcje w Polsce były mieszanką zawodu i satysfakcji. Bo oto Donald Trump wysyła na placówkę do swojego dozgonnego sojusznika koleżankę z nowojorskiej socjety, która o dyplomacji nie ma zielonego pojęcia. – Wyjścia są dwa – mówił nam wtedy wpływowy europoseł PiS. – Albo Polska przestaje mieć dla Ameryki większe znaczenie, albo są nas tak pewni, że równie dobrze mogli przysłać Dennisa Rodmana (kontrowersyjny były koszykarz, znany ze swoich wizyt w Korei Płn. – przyp. red.).
Mosbacher Rodmana nie przypomina, ale kilku obserwatorom prezydent Duda, przyjmujący Amerykankę przed Belwederem niczym brytyjską królową, skojarzył się z „murzyńskością”. Według opozycji to niepoprawne politycznie słowo najkrócej dziś opisuje politykę rządu PiS wobec Ameryki. Zarzut jest następujący: postawiliśmy wszystko na jedną, amerykańską kartę, ignorując i obrażając europejskich partnerów. To błąd, bo nawet jeśli są oni niewiarygodni, to trzeba było z Amerykanami rozmawiać z pozycji państwa liczącego się w Unii. A teraz? Trump wie, że jesteśmy na marginesie i może nas traktować jak petentów. Po to mu jest właśnie Mosbacher, miła pani, która jednak już kilku rekinów biznesu w USA rozszarpała. Bezwzględnie potrafi egzekwować swoje interesy, teraz będzie to robić w imieniu Ameryki.
Blef USA?
W przeciwną stronę leci w przyszłym tygodniu prezydent Duda i 18 września rozpocznie swoją pierwszą oficjalną wizytę w Waszyngtonie. Jak zapowiedział prezydencki minister Krzysztof Szczerski, tematy rozmów mają być trzy: amerykańska obecność wojskowa w Polsce, eksport gazu z USA i gazociąg Nord Stream II oraz amerykańskie inwestycje nad Wisłą.