Pierwsze sankcje wobec Rosji Ameryka wprowadziła już w 1919 r. Związek Radziecki nie rozstawał się z nimi przez całe swoje bujne, imperialne życie. Przywykliśmy – mówią Rosjanie – chociaż ogłoszenie każdych nowych to jak publiczne uderzenie dłonią w twarz. Sankcje za otrucie rodziny Skripalów novichokiem, wprowadzone przez Departament Stanu, są „nieistotne”, a w zapowiedź kolejnych, nie tylko na Kremlu, mało kto w Rosji wierzy.
Oczekiwanie na sankcje „jest jak oczekiwanie na śmierć”
Sankcje za otrucie Skripalów w Wielkiej Brytanii Departament Stanu zapowiedział na początku sierpnia. Rubel poleciał w dół, do najniższego poziomu od 2016 r., mimo że nie było jeszcze wiadomo, czego i kogo sankcje będą dotyczyły. Wystarczyła zapowiedź.
Z oczekiwaniem na sankcje jest trochę jak z oczekiwaniem na śmierć – napisała „Komsomolska Prawda”. Departament Stanu nie miał jeszcze wypracowanego stanowiska, jakby był zawieszony między Johnem McCainem a Donaldem Trumpem. W końcu z tygodniowym poślizgiem komunikat został opublikowany.
Rząd Stanów Zjednoczonych postanowił więc zawiesić wsparcie dla Rosji udzielane jej na podstawie ustawy o pomocy zagranicznej z 1961 r. – nie licząc pomocy humanitarnej. Wprowadził też zakaz sprzedaży broni, usług obronnych oraz ich licencji. Jest tu wyjątek dla licencji i towarów związanych z przemysłem kosmicznym, ale każdy taki przypadek wymaga uzyskania odrębnego zezwolenia. Pod sankcje podlega też finansowanie sprzedaży sprzętu wojskowego. Punkt kolejny zapowiada odmowę przyznania Rosji jakiegokolwiek kredytu, gwarancji kredytowych lub innej pomocy finansowej. Zakazany jest też wywóz towarów i technologii wrażliwych dla bezpieczeństwa narodowego – są w wykazie np. turbiny gazowe i urządzenia do wydobycia błękitnego paliwa.
Czytaj także: Którzy rosyjscy oligarchowie stracili na amerykańskich sankcjach?
Sankcje: bez znaczenia czy zapowiedź wojny ekonomicznej
Minister Siergiej Ławrow w komentarzu do decyzji Departamentu Stanu posłużył się najczęściej używanym przez siebie przymiotnikiem: „kontrproduktywne”. Inaczej niż jego zwierzchnik premier Dmitrij Miedwiediew, widzący w niej „początek ekonomicznej wojny”. Komentarze rosyjskich mediów mieszczą się w tej przestrzeni między Ławrowem a Miedwiediewem – nie ma wątpliwości, że sankcje uderzą po kieszeni i utrudnią życie. Myśli się: Zachód nie pierwszy raz próbuje nas rzucić na kolana, jednak zawsze dawaliśmy sobie radę, nawet podczas wojny w Afganistanie udało się nam ominąć amerykańskie embargo na zakup pszenicy. Cele dwulicowego Trumpa są jasne: usunąć Rosję z rynku gazu i ropy w Europie, wejść na jej miejsce. Gdyby nie było Krymu i Donbasu, Waszyngton i tak by coś wymyślił, żeby tylko w nas uderzyć.
Nie ma w rosyjskiej przestrzeni politycznej nawet cienia myśli: oddajmy Ukrainie Krym, zabierzmy naszych żołnierzy i najemników z Donbasu, Gruzji, Mołdawii, Syrii i skoncentrujmy uwagę na tworzeniu rosyjskiej gospodarki. Taki scenariusz to zdaniem większości Rosjan kapitulacja. Jeden z rosyjskich deputowanych powiedział ostatnio w państwowej telewizji: „Jeśli Kijów już tyle lat się nam sprzeciwia, to może powinniśmy zrzucić tam bombę?”.
Czytaj także: Trwa chłodna wojna wypowiedziana Zachodowi przez Putina
Rosja na razie sankcji się nie boi
Sankcje ekonomiczne nie są radykalną bronią, potrzebują czasu. Ale ostatnia decyzja Departamentu Stanu, mimo swej lekkiej wagi ekonomicznej, pojawiła się chyba we właściwym momencie. Ekonomiczna pętla wokół postkomunistycznego Kremla zaciska się coraz mocniej. Władimir Putin musi, w obronie swego oligarchicznego systemu, wprowadzać niepopularne społecznie projekty, jak np. wydłużenie wieku emerytalnego. To nieprawda, że rosyjska kasa nigdy nie będzie pusta. Ale czy to wystarczy, by Rosja zajęła się sobą i zostawiła sąsiadów w spokoju? Żeby przestała ich uszczęśliwiać wizją swojego świata?
W tym kontekście zapowiedź uruchomienia drugiego członu sankcyjnej amerykańskiej rakiety – czyli odcięcie rosyjskiego systemu bankowego od kontaktów z bankami amerykańskimi, co ma nastąpić w listopadzie, po wyborach uzupełniających do Kongresu – przyjmuje się w Rosji niemalże jak wizję końca świata. Jednak mało kto w Moskwie wierzy w taki scenariusz. Podobnie jak w to, że do amerykańskich sankcji ekonomicznych przyłączy się Europa, największy partner handlowy Rosji. Jej obroty handlowe ze Stanami Zjednoczonymi to zaledwie 4 proc., z Europą ponad 40. Pewnie jesienią znów spotkamy się w jakimś punkcie między McCainem a Trumpem.
Czytaj także: Jaka będzie wojna przyszłości według Rosji