Biały Dom zakomunikował, że 18 września prezydent Andrzej Duda spotka się w Waszyngtonie z prezydentem Donaldem Trumpem. Wizytę zapowiedziano jako „oficjalną”, co zgodnie z amerykańską etykietą dyplomatyczną oznacza, że polski prezydent, wybierający się do USA z małżonką, zostanie podjęty z honorami należnymi głowom państwa.
Przedstawiciele naszego rządu nie kryją radości, co zrozumiałe, jako że zaproszenie prezydenta USA to zawsze zaszczyt. Ale nie powinni przesadzać ze sprzedawaniem wizyty jako oszałamiającego sukcesu.
Prezydent Polski z wizytą w Białym Domu
Duda czekał na to zaproszenie ponad trzy lata, w tym 20 miesięcy za kadencji Trumpa. Jak na przywódcę szczególnie oddanego sojusznika Ameryki, cieszącego się w dodatku autentyczną sympatią jej obecnego prezydenta, który w zeszłym roku odwiedził Polskę, to raczej długo. Jego poprzednicy w Warszawie w okresie III Rzeczpospolitej, począwszy od Lecha Wałęsy, byli zapraszani przez swych amerykańskich odpowiedników w ciągu najwyżej 8–10 miesięcy. Duda spotykał się z Trumpem kilka razy na różnych międzynarodowych forach, zamieniając z nim kilka słów, ale to nie to samo co tête-à-tête w Pokoju Owalnym i wspólna konferencja prasowa transmitowana przez telewizje całego świata.
W maju tego roku polski prezydent poleciał do USA, ale nawet nie zawitał do Waszyngtonu, bo Biały Dom go nie zaprosił. A tymczasem Trump zdążył już gościć u siebie kilkudziesięciu przywódców innych krajów, w tym takich jak np. Uzbekistan.
Ameryka krytycznie o „dobrej zmianie”
Nie stało się tak przypadkiem. Rząd PiS od początku deklaruje, i słusznie, sojuszniczą przyjaźń z Ameryką, ale atakowanie i osłabianie przez niego kluczowych instytucji demokracji nie może się podobać w kraju, dla którego konstytucja i niezawisłe sądownictwo to świętości. Politykę zagraniczną w USA prowadzi prezydent, ale nie może on ignorować opinii Kongresu, a stamtąd płyną krytyczne oceny polskiej „dobrej zmiany”.
Dla militarnego establishmentu amerykańskiego ważne były na pewno szaleństwa ministra Antoniego Macierewicza, jego czystki i nieudolność w modernizacji polskiej armii, utrudniające współpracę wojskową. Jego dymisja prawdopodobnie pomogła, ale kiedy już ponowne ocieplenie między Warszawą a Waszyngtonem zdawało się blisko, Sejm uchwalił arcygłupią i kompromitującą Polskę ustawę o IPN z jej kryminalizacją wypowiedzi o polskim udziale w Holokauście. Do mędrców z PiS z trudem dotarło, dlaczego świat, a zwłaszcza USA i Izrael zareagowały na nią szokiem i oburzeniem. Dopiero zasadnicza korekta ustawy w czerwcu – eliminacja zagrożenia karami – utorowała drogę do prawdziwej detente i zaproszenia Dudy.
O czym będą rozmawiać prezydenci
Czego można oczekiwać po jego wizycie poza wizerunkowymi awantażami? Prezydent RP przybędzie do stolicy USA zaraz po szczycie państw Trójmorza, co sugeruje, że będzie w Białym Domu kładł nacisk na rolę Polski jako wymarzonego „hubu” dla międzynarodowej sieci energetycznej w Europie Środkowej i na bezpieczeństwo energetyczne Polski. Trump publicznie skrytykował budowę gazociągu Nord Stream 2, ale w lipcu Niemcy oświadczyły, że Waszyngton zapewnił ich, iż sankcje amerykańskie na niemieckie firmy nie dotkną tej inwestycji (Amerykanie nie potwierdzili tego w pełni).
Pozostaje więc raczej skupić się na negocjowaniu korzystnych warunków importu amerykańskiego gazu skroplonego (LNG), bo przecież biznesmen Trump nie kieruje się dobroczynnością. W rozmowie z nim Duda poruszy też prawdopodobnie sprawę stałej amerykańskiej bazy wojskowej w Polsce – nasz strategiczny cel w stosunkach z USA. Jesteśmy nawet gotowi ją sfinansować, co do Trumpa powinno przemawiać. Ale w lipcu gen. Ben Hodges, były dowódca sił amerykańskich w Europie, napisał w „Politico”, że bazy w Polsce instalować nie należy, gdyż byłoby to prowokujące dla Rosji i „stworzyłoby tarcia z sojusznikami” – w domyśle z takimi krajami jak Niemcy czy Włochy. Pogląd generała streszcza dominujące myślenie w USA na ten temat. Czyżby Trump, życzliwy Polsce, ale i dążący do zbliżenia z Moskwą, zechciał pójść nam na rękę?
Czytaj także: Jak polskie instytucje chcą lobbować w USA