Arcybiskup Carlo Maria Viganò (nuncjusz w USA w latach 2011–16) poprosił kilku konserwatywnych watykanistów, by w ostatnią niedzielę – podczas podróży Franciszka do Irlandii – opublikowali jego „świadectwo” oskarżające obecnego papieża o długie lekceważenie przewin kardynała Theodore’a McCarricka. Viganò pisze, że osobiście przekazał Franciszkowi w 2013 r. informacje, że McCarrick deprawował seminarzystów. Mimo to za sprawą Franciszka miał pójść w zapomnienie nakaz życia w odosobnieniu i pokucie, który na McCarricka miał jeszcze nałożyć Benedykt XVI. Watykan zmusił McCarricka do zrzeczenia się tytułu kardynalskiego dopiero tego lata, po nowych oskarżeniach o molestowanie małoletniego w latach 70. (Viganò odnosi się do długiego lekceważenia oskarżeń o seks McCarricka z dorosłymi, choć zarazem podwładnymi kardynała).
Gra o wysoką stawkę
„Świadectwo” Viganò zawiera wiele nazwisk hierarchów z Kurii Rzymskiej oraz Kościoła w USA, którzy mają być współwinni wieloletniej zmowie milczenia wokół występków McCarricka. Nietrudno znaleźć w tym spisie biskupów i kardynałów, którzy w przeszłości zaleźli za skórę Viganò. Jego sprzeciw oraz (nieudane) zabiegi z 2011 r. na rzecz zablokowania przenosin z zarządu państwa Watykan, gdzie miał nadzieję doczekać się nominacji kardynalskiej, na placówkę w USA były ponoć jednym ze źródeł afery Vatileaks (do mediów przeciekały nawet dokumenty z biurka Benedykta XVI). Viganò ostro grał wówczas w wewnętrznych walkach Kurii Rzymskiej – mało czytelnych z zewnątrz, lecz dotyczących głównie ambicji, tytułów, urzędów, a w niektórych przypadkach zapewne też pieniędzy.
Próby reformowania Kurii Rzymskiej przez Franciszka od początku wywoływały ogromne opory w Watykanie, bo zagrażają budowanym przez dekady układom, wpływom, ale i po prostu zwyczajom w tym „centrum administracyjnym” Kościoła. Ale nowością ostatnich dwóch–trzech lat jest to, że na te frakcyjne podchody zaczął się nakładać konflikt o nauczanie Franciszka.
Konserwatyści źle znoszą pouczenia Franciszka
Franciszek nazywany jest „radykalnym papieżem środka”, bo daleko mu do prawdziwie progresywnego skrzydła kościelnych hierarchów (obecnie maleńkiego). Jednak m.in. złagodzenie tonu (choć nie oficjalnej doktryny) wobec gejów, uchylenie drzwi do udzielania komunii niektórym rozwodnikom w ponownych związkach (w dokumencie „Amoris laetitia” z 2016 r.), a nawet niedawna korekta katechizmu poprzez uznanie kary śmierci za „całkowicie niedopuszczalną” wywołują ogromne opory tradycjonalistów. Zaognione zwłaszcza w USA, gdzie katolicy są mocno podzieleni co do kary śmierci. A konserwatyści źle znoszą pouczenia Franciszka, by biskupi byli „pasterzami, a nie ideologami”, co jest pośrednim wezwaniem do zaprzestania wojen kulturowych o np. (nie)udzielanie komunii prominentnym politykom, którzy są przeciwni zaostrzaniu przepisów aborcyjnych.
Jedną z ikon tego nieformalnego „ruchu sprzeciwu” wobec Franciszka jest kard. Raymond Burke, współautor „Dubia”, czyli listu z „wątpliwościami” czterech kardynałów wymierzonych w „Amoris laetitia” oraz autor porównania zdeklarowanych gejów i rozwodników wchodzących w ponowne związki do „człowieka, który najpierw kogoś zamorduje, a potem jest miły dla innych”. Burke, który za Franciszka stracił ważne stanowisko w Watykanie, był niedawno jedną z gwiazd teologicznej konferencji w Rzymie, na której m.in. dyskutowano – wcześniej niekojarzone z katolickimi konserwatystami – zagadnienie, kiedy należy odmówić posłuszeństwa papieżowi. Jednym z uczestników był arcybiskup Viganò.
Od kilkunastu tygodni widać, zwłaszcza w USA, wysiłki na rzecz podważania wiarygodności Franciszka (głównie ze względu na nauczanie) także za pomocą skandali seksualnych, choć wymaga to niezłych wygibasów. Wprawdzie skompromitowany teraz McCarrick był gorliwym rzecznikiem Franciszkowego otwarcia, ale po „świadectwie” Viganò organizacje ofiar księży w USA przypominają, że udokumentowane przypadki tuszowania przez biskupów przestępstw ich podwładnych obciążają zarówno „liberałów”, jak i „konserwatystów”.
Na koncie papieża jest kilka błędów
Wygibasy wyczytać można też w opowieści samego Viganò – pisze, że oskarżenia wobec McCarricka były znane Watykanowi już od 2000 r., ale wybiela Jana Pawła II (miał być zbyt chory) oraz Benedykta XVI, choć nie ma żadnych śladów po karze życia odosobnienia, którą miał nałożyć na McCarricka. Mimo tej „kary” kardynał bywał bowiem na kościelnych uroczystościach w Watykanie, jeździł z misjami dyplomatycznymi do Stolicy Apostolskiej. Ale Viganò powtarza, popularne teraz wśród tradycjonalistów, tezy o potężnym kościelnym homolobby, które ma utrudniać demaskowanie pedofilów. A jak często dodają inni tradycjonaliści – ma też pchać Franciszka do odstępstw od ortodoksyjnej doktryny.
To wszystko nie znaczy, że oskarżenia o przymykanie oka na wyczyny McCarricka muszą być całkiem fałszywe. Stronnikom Franciszka obronę utrudnia fakt, że ten ma za sobą ogromny błąd, m.in. lekceważąc doniesienia o tuszowaniu przestępstw pedofilskich w Chile (choć ten błąd akurat naprawił). A ujawnianie archiwów w sprawie McCarricka byłoby ryzykowne, bo dotyczą współpracowników jednego papieskiego poprzednika, którego sam ogłosił świętym, oraz drugiego, który wciąż żyje jako emeryt w Watykanie. Ale niewykluczone, że dyskredytowanie Franciszka to już przygotowanie do wielkiej gry o odwrócenie zmian na kolejnym konklawe.