Niechęć do unijnych instytucji łączy ich chyba najbardziej. Dotychczas Luigi Di Maio (Ruch Pięciu Gwiazd, M5S) i Matteo Salvini (przewodzący skrajnym prawicowcom z Ligi Północnej), liderzy koalicji rządzącej Włochami od dwóch miesięcy, dali się poznać jako polityczne przeciwieństwa.
Di Maio wychodzi z cienia Salviniego
Salvini wybił się na pierwszy plan głównie za sprawą bardzo kontrowersyjnych wypowiedzi m.in. o związkach osób tej samej płci. Di Maio usunął się zaś w cień – po części zmarginalizowany przez Salviniego, a po części z własnego wyboru. Ten zaledwie 32-letni działacz M5S, nieposiadający ani wyższego wykształcenia, ani specjalnego doświadczenia w uprawianiu polityki, nigdy nie uchodził za charyzmatycznego przywódcę. Wręcz przeciwnie, częściej widywano go przesiadującego do późna w siedzibie Ruchu i pracującego nad propozycjami programowymi niż w telewizyjnych programach publicystycznych czy na wiecach.
Dla wielu wysunięcie przez M5S kandydatury Di Maio jako wicepremiera było mimo wszystko nieoczekiwanym posunięciem. Nawet najlepiej poinformowane w kwestii personaliów Ruchu włoskie media, jak chociażby tamtejsza edycja „Huffington Post”, do roli koalicyjnego przywódcy ze strony populistów typowały innych polityków, znanych z roli ekspertów w swoich dziedzinach – keynesowską ekonomistkę Paolę Giannetakis czy zajmującego się problemami rynku pracy politologa Pasquale Tritico. To jednak Di Maio został wicepremierem i wydaje się, że wreszcie wychodzi z cienia Salviniego.
Uchodźców nie wpuścimy
Okazją do wybicia się stała się kolejna odsłona kryzysu migracyjnego, a dokładnie należący do włoskiej straży przybrzeżnej statek ratunkowy Umberto Diciotti, który od tygodnia stał zakotwiczony w porcie w Katanii. Osiem dni temu, w czasie misji ratunkowej, załoga zabrała na pokład 177 migrantów z przeciążonej łodzi w okolicach Lampedusy. Włoski rząd – a ściślej rzecz ujmując: szefujący resortowi spraw wewnętrznych Salvini – odmówił wydania pozwolenia na zejście migrantów na ląd. Mimo że decyzję skrytykowała spora część włoskiego społeczeństwa, przyjęcie uchodźców nakazała Unia Europejska, a Amnesty International oskarżyła rząd w Rzymie o łamanie praw człowieka i odpowiedzialność za utonięcia na Morzu Śródziemnym, Salvini pozostawał nieugięty. Jego linia obrony była dość banalna – stwierdził, że Włochy migrantów przyjęły już zbyt wielu i czas, by inne państwa członkowskie wzięły na siebie ten obowiązek.
Co ciekawe, krytyka instytucji unijnych nie przeszkodziła mu w żądaniu od Komisji Europejskiej nałożenia sankcji na Maltę. Tamtejszy rząd zgodził się na przyjęcie tylko 13 osób z grupy uratowanych migrantów, mimo że ich łódź została zabrana przez Włochów z maltańskich wód terytorialnych. Od momentu wejścia do portu w Katanii władze w Rzymie warunkowo zgodziły się na zejście na ląd 24 najmłodszych uchodźców oraz tych, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy lekarskiej.
Koszmar migrantów skończył się dwa dni temu. Zeszli na ląd dzięki kompromisowi, który udało się wypracować w rządzie premiera Contego. Dużą rolę w mediacjach odegrał też włoski Kościół katolicki, który zgodził się roztoczyć opiekę nad setką migrantów z pokładu Umberto Diciotti. Nie bez znaczenia okazała się też pomoc Irlandii i Albanii, które przyjęły do siebie resztę uchodźców. Salvini poniósł więc porażkę, przynajmniej wizerunkową. Do tej pory uchodził za bezkompromisowego dominatora, który pozwoli Włochom wstać z kolan, zwłaszcza w sporach z UE. A teraz, przynajmniej w teorii, może za przetrzymywanie migrantów na statku ponieść konsekwencje prawne. Postępowanie przeciwko niemu, pod zarzutem nielegalnego przetrzymywania ludzi na wodach morskich, wszczęła właśnie prokuratura w sycylijskim mieście Agrigento.
Włochy szantażują Unię Europejską
Płonne były jednak nadzieje tych, którzy liczyli na ocieplenie w stosunkach Rzymu z Brukselą po rozwiązaniu kryzysu w Katanii. Tym razem w roli głównego atakującego wystąpił Luigi Di Maio. Wicepremier i minister pracy zagroził, że jeśli Unia nie zacznie „podchodzić elastyczniej do polityki migracyjnej” i nie „pomoże Włochom poradzić sobie z ciężarem relokacji”, Włosi nie przeleją swojego wkładu do unijnego budżetu. Doprowadziłoby to do paraliżu wspólnotowych finansów – na kontach Brukseli zabrakłoby ponad 14 mld euro. Bez tego nie mogłyby ruszyć m.in. wypłaty kolejnych transz funduszy europejskich, co w sposób bezpośredni dotknęłoby większość krajów członkowskich. I taki właśnie cel zdaje się mieć Di Maio. Ponieważ, w optyce Rzymu, wiele państw UE nie ponosi żadnych kosztów związanych z kryzysem migracyjnym, szantaż Włoch musi opierać się na uderzeniu w miejsce, które wszystkich zaboli.
Choć na razie unijni oficjele nie biorą włoskich gróźb zbyt poważnie, to zagrożenie bojkotu budżetu może okazać się całkiem realne. Zwłaszcza że strategia na konflikt z Unią będzie jesienią jedną z ważniejszych płaszczyzn konfrontacyjnych wewnątrz rządzącej koalicji. Wydaje się, że Di Maio przygotowuje się do przejęcia kontroli w rządzie. Przy okazji deklaracji o możliwym zablokowaniu unijnego budżetu zapowiedział legislacyjną ofensywę Ruchu Pięciu Gwiazd. Oprócz pracy nad nowymi regulacjami dotyczącymi migrantów populiści chcą bowiem natychmiastowej renacjonalizacji kontroli nad autostradami po niedawnej katastrofie wiaduktu w Genui oraz skasowania tzw. złotych emerytur – świadczeń powyżej 5 tys. euro miesięcznie, które nie odpowiadają wysokości płaconych składek i dotyczą byłych wojskowych czy wysokich funkcjonariuszy administracji.
A gdyby blokada budżetu nie wystarczyła, Di Maio dodał, że Włosi gotowi są zawetować projekt umowy o wolnym handlu między Wspólnotą a Kanadą. Wszystko to, jak sam powiedział, ma doprowadzić do zmiany relacji Rzymu z Brukselą, tak aby Unia „zrekompensowała Włochom” koszty poniesione w wyniku przyjmowania migrantów. Dodał też, że – inaczej niż jego centrolewicowi poprzednicy – „do Brukseli chodzić nie będzie, tylko poczeka, aż Unia sama da mu sygnał”.
Poważny test dla Unii
Ponieważ Salvini w unijne sztandary uderzać chce równie mocno co Di Maio, ciężko będzie o kompromis na poziomie politycznym. Obaj koalicyjni liderzy będą zapewne przez najbliższe miesiące prześcigać się w konfrontacyjnych pomysłach, bijąc się o palmę pierwszeństwa w krajowej polityce. Do przyspieszonych wyborów raczej to nie doprowadzi, ale może na chwilę zmienić układ sił w rządzie.
Dla Unii będzie to poważny test. Włochy, po Węgrzech i Polsce, stają się kolejnym wspólnotowym renegatem, lekceważącym unijne prawo i swoje w jego ramach obowiązki. Brak zdecydowanej reakcji ze strony Brukseli może mieć dużo poważniejsze konsekwencje dla samej Unii niż dla włoskiej koalicji.