Azerbejdżan, Iran, Kazachstan, Rosja i Turkmenistan podpisały w zeszłą niedzielę negocjowane od ponad 20 lat porozumienie o podziale wód terytorialnych Morza – albo jeziora – Kaspijskiego. To kluczowe dla geopolitycznych układów nie tylko w regionie, ale znacznie dalej, w zasadzie w całej Azji, na Bliskim Wschodzie i w Europie.
Porozumienie mogłoby ułatwić budowę ropo- i gazociągów z Azji Centralnej na Kaukaz i dalej do Europy, ale zostało zawarte tylko w mniej istotnej połowie – tej dotyczącej wód powierzchniowych. To zmieni nieco uwarunkowania militarne w regionie, ale najważniejsza sprawa, czyli podział dna morza z jego złożami ropy i gazu oraz możliwością budowy ropociągów, nadal jest nierozstrzygnięta.
Więc choć Rosja poszła nieco na ustępstwo i to ona straci najwięcej, Waszyngton, Pekin i stolice europejskie będą czekały na kolejne etapy podziałów, które zbyt szybko nie nastąpią.
Kaspijskie – na powierzchni morze
W trakcie Szczytu Kaspijskiego pięć nadbrzeżnych państw ustaliło przede wszystkim, że Morze Kaspijskie na powierzchni jest morzem. To brzmi absurdalnie, ale jest kluczowe, bo trwająca od rozpadu ZSRR dyskusja o kontroli nad akwenem sprowadzała się do prostego pozornie pytania, czy akwen jest jeziorem (jak chciały Iran i Rosja), czy morzem (jak chciały powstałe po rozpadzie ZSRR kraje).
Czytaj także: Dlaczego świat zaczął bić się o piasek?
Przed rozpadem ZSRR i Iran, wtedy jedyne dwa kraje z dostępem do akwenu, traktowały je jako jezioro. Prawo międzynarodowe nie reguluje kwestii wód terytorialnych czy podziału dna jezior, więc sąsiadujące kraje same ustalają zasady. Na jeziorach nie tworzy się też wód międzynarodowych, całość biorą leżące nad nimi kraje.
Tak podzielone są inne wielkie jeziora graniczne – np. Huron, Erie czy Superior między Stanami a Kanadą, Titicaca między Boliwią a Peru czy jezioro Wiktorii między Kenią, Ugandą a Tanzanią.
W tych przypadkach status akwenu jako jeziora jest oczywisty, natomiast z Morzem Kaspijskim sprawa jest bardziej skomplikowana. Akwen nie ma żadnych odpływów i nie jest połączony z oceanami, więc teoretycznie to jezioro. Z drugiej strony jest słoną (choć mniej niż morza) pozostałością dawnych mórz. Choćby ze względu na rozmiar – jest czterokrotnie większe niż drugie co do wielkości jezioro na świecie – często klasyfikuje się je jako morze.
A w prawie międzynarodowym podział mórz jest już jasno określony. 12 mil morskich (ok. 22 km) od brzegu rozciągają się wody terytorialne, praktycznie należące do państwa kontrolującego linię brzegową; a 200 mil morskich to wyłączna strefa ekonomiczna, gdzie tylko to państwo może wydobywać zasoby. Reszta to wody międzynarodowe, gdzie pływać czy łowić mogą statki pod dowolną banderą, także wojskowe.
Na Szczycie Kaspijskim ustalono zasady nieco hybrydowe. Nadbrzeżne kraje mają 15-milową strefę wód terytorialnych dla eksploatacji zasobów mineralnych i 25-milową dla połowów ryb; reszta akwenu (czyli ogromna jego większość) to wody neutralne. Nie są to wody międzynarodowe (mare liberum), bo Morze Kaspijskie nie jest na tyle duże, żeby w którymkolwiek miejscu do brzegu było ponad 200 mil morskich. Porozumienie zabrania krajom niemającym dostępu do brzegu prowadzenia operacji wojskowych na morzu, ale pozwala np. na transporty wojskowe przez wody neutralne.
Dno Morza Kaspijskiego nadal niepodzielone
Porozumienie ze Szczytu Kaspijskiego jest hybrydowe również dlatego, że dotyczy jedynie powierzchni akwenu (z wyjątkiem stref przybrzeżnych, gdzie podział dotyczy również dna). Kraje uznały, że podział dna morza będzie regulowany umowami dwustronnymi, czyli de facto odłożyły tę kluczową kwestię ad kalendas Graecas, bo uregulowanie statusu dna będzie drogą przez mękę.
Zgodnie z prawem w 200-milowej wyłącznej strefie ekonomicznej kraj kontrolujący linię brzegową ma również dość szerokie prawa dotyczące szelfu kontynentalnego – np. tylko to państwo może tam prowadzić eksplorację surowców oraz jest odpowiedzialne za podwodne budowy, szczególnie rurociągów.
Jednak w przypadku Morza Kaspijskiego, mimo „morskiego” charakteru powierzchni, nadal nie wiadomo, gdzie mają przebiegać granice na dnie. A to o dno w całym sporze chodzi najbardziej.
Przede wszystkim większość ogromnych złóż ropy i gazu znajduje się poza 15-milową strefą przybrzeżną. Po drugie, a kto wie, czy nie ważniejsze – Morze Kaspijskie może stać się ważnym szlakiem tranzytu ropy i gazu z Azji Środkowej, ale żeby położyć rurociągi, trzeba wiedzieć, jaki jest status prawny dna.
Porozumienie przewiduje, że docelowo na budowę rurociągów będą musiały się zgodzić tylko te kraje, przez których terytorium mają one przebiegać. To zgodne z interesami m.in. Amerykanów, bo Exxon ma udziały w wydobyciu ropy z dwóch gigantycznych pól w kazachskiej części morza. Waszyngton od dawna lansuje plan budowy transkaspijskiego rurociągu omijającego rosyjskie i irańskie części akwenu.
Czytaj także: Sieroty po ZSRR. Jak sobie dziś radzą byłe republiki radzieckie [tekst z 2011 r.]
Rur szybko nie będzie
Jednak nawet zakładając, że kraje dogadają się co do podziału dna morza, to porozumienie nadal daje wszystkim pięciu możliwość blokowania inwestycji na terenie całego morza ze względów środowiskowych. Idea oczywiście jest słuszna, tym bardziej że zaledwie 300 kilometrów na wschód od Morza Kaspijskiego znajduje się niemal całkowicie wyschnięte Jezioro Aralskie, najbardziej drastyczny przykład katastrofalnej polityki środowiskowej ZSRR. Jednak w tym kontekście nie ma wątpliwości, że argumenty środowiskowe będą wykorzystywane wyłącznie politycznie do blokowania projektów. Rosja od dawna już je podnosi w odniesieniu do Morza Kaspijskiego, choć z realną troską o środowisko nie ma to nic wspólnego.
Równocześnie w żaden sposób nie zadbano o realną ochronę ekosystemu Morza Kaspijskiego. Wszystkie pięć państw leżących nad jego brzegami to dyktatury, gdzie głos ekologów nie ma żadnego znaczenia.
Inwestycje czy w ogóle podział morza najbardziej blokować będą zapewne Rosja (która ciągle traktuje je jako w dużej mierze wewnętrzny akwen i nie życzy tam sobie amerykańskich czy NATO-wskich działań) i Iran, który może najwięcej stracić, bo przypadłaby mu najmniejsza i najmniej zasobna część morza.
Jednak analitycy STRATFOR-u zwracają uwagę, że Rosja może nieco złagodzić stanowisko. Przestraszyły ją chińskie inwestycje w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku – ropa i gaz z Azji Środkowej coraz częściej płynie do Chin lub przez Afganistan i Pakistan do kontrolowanego przez Pekin portu w Karaczi. Dla Moskwy kontrolowane złagodzenie zasad panujących nad Morzem Kaspijskim może pozwolić zachować chociaż ograniczony wpływ; utrzymanie status quo to gra na korzyść Chin.
Szczyt Kaspijski rozwiązał więc problem z morzem bardzo – dosłownie – powierzchownie. Te prawdziwe decyzje zapadną w rozmowach dwustronnych. Przy stołach nie będzie przedstawicieli Pekinu i Waszyngtonu, ale będą oni śledzić każdą decyzję.