Włoski jazzman Paolo Conte śpiewał kiedyś o wakacyjnej podróży do Genui: „I za każdym razem zadajemy sobie pytanie, czy to miejsce, do którego jedziemy, nie połknie nas, a my nie wrócimy”. Okazało się to smutnym proroctwem. 14 sierpnia, dzień przed Ferragosto, hucznie obchodzonym świętem lata, prawie 200 m zawieszonego wiaduktu im. Riccardo Morandiego runęło w przepaść wraz z kilkudziesięcioma osobami. Zginęły rodziny jadące na wakacje, zawodowi kierowcy, przedsiębiorcy, lekarze, mieszkańcy miasta i cudzoziemcy. Z domów znajdujących się pod wiaduktem ewakuowano prawie sześćset osób, prawdopodobnie już nie wrócą do swoich mieszkań, budynki może czekać rozbiórka.
Wiadukt został niewłaściwie zaprojektowany, o jego wadach wielokrotnie wypowiadali się eksperci. Prof. Antonio Brencich z Uniwersytetu Genueńskiego wyliczał w 2016 r. mankamenty konstrukcji i postulował zastąpienie jej nową przeprawą, nazwaną potocznie la Gronda – Rynna. Dyskusja o jej budowie trwa w mieście od 2009 r. Jednak przedstawiciele dzielnic, przez które Rynna miałaby biec, skutecznie ją zablokowali. Wspierał ich obecnie współrządzący Włochami Ruch Pięciu Gwiazd. W 2013 r. na swojej stronie internetowej uznał potrzebę remontu wiaduktu Morandiego za bajkę. Po katastrofie wpisy ze strony usunięto. Prezes stowarzyszenia genueńskich przemysłowców Giovanni Calvini mówił w 2012 r. lokalnemu dziennikowi „Il Secolo XIX”: „Gdy za dziesięć lat wiadukt Morandiego runie i wszyscy będziemy stali godzinami w korkach, wspomnimy imię tych, którzy powiedzieli – nie”.
1.
Wzburzenie społeczne jest wielkie i współtworzony przez Ruch Pięciu Gwiazd włoski rząd wyprowadził kontratak. Razem z koalicyjną Ligą, równie populistyczną i eurosceptyczną, musi stawić czoło pierwszemu tak poważnemu wyzwaniu podczas ledwie dwumiesięcznych rządów, problemowi o konsekwencjach trudnych do przewidzenia.