Witajcie w przyszłości, tej z fantastyki naukowej. Rząd prezydenta Donalda Trumpa chce utworzyć siły kosmiczne, szósty – obok już istniejących wojsk lądowych, marynarki wojennej, sił powietrznych, piechoty morskiej i straży przybrzeżnej – rodzaj amerykańskich wojsk. Wiceprezydent Mike Pence przedstawia to tak: dotąd kosmos był miejscem przyjaznym i bezpiecznym, teraz robi się tam tłoczno i płynie stamtąd coraz więcej zagrożeń. Naszedł czas, by przygotować się na okoliczność, gdy i przestrzeń pozaziemska stanie się polem bitwy.
Rywale są jasno wskazani. Chińczycy i Rosjanie intensywnie rozwijają technologie pozwalające na paraliżowanie, np. w drodze cyberataku, amerykańskich satelitów krążących po orbicie. Wywiad USA ostrzegał w lutym, że niebawem, nawet za 2–3 lata, Rosja i Chiny będą umiały zestrzelić satelity przeciwnika przy pomocy rakiet lub lasera, co w konsekwencji amerykańskie wojsko oślepi i ogłuszy. Satelity podtrzymują bowiem łączność i zapewniają nawigację, spinają w jeden globalny system dowodzenia m.in. samoloty bezzałogowe, okręty podwodne, radary czy pojedynczych żołnierzy.
Siły kosmiczne miałyby powstawać od 2020 r., choć na razie napotykają przyziemne przeszkody. Szczegółowego planu i budżetu jeszcze nie ma. Konieczna do uzyskania jest też zgoda Kongresu, którego skład po jesiennych wyborach może nie być dla Trumpa sprzyjający. Jest oczywiście i krytyka: że za drogo, że masa biurokracji, że utworzenie korpusu kosmicznych żołnierzy jest policzkiem wymierzonym siłom powietrznym. Dotąd to głównie one zajmowały się wojskowym wymiarem kosmosu.
Zanim wyślemy miliardy, by zmilitaryzować kosmos, upewnijmy się, czy Amerykanie nie umierają, bo nie mają ubezpieczenia medycznego – apeluje lewicowy senator Bernie Sanders.