Najnowsza wojna słów między USA a Iranem wywołała niepokój, czy aby stosunki między obu państwami, mocno napięte po zerwaniu przez Waszyngton umowy nuklearnej z republiką islamską, nie wchodzą w nową, niebezpieczną fazę, zbliżającą obie strony do zbrojnego konfliktu. W wysłanym w niedzielę wieczorem tweecie prezydent Donald Trump ostrzegł prezydenta Hasana Rouhaniego, żeby nie groził Ameryce, jeśli nie chce „cierpieć konsekwencji” zachowania swego kraju. Wcześniej Rouhani oświadczył, że ewentualna wojna Iranu z USA będzie „matką wojen” – co mogło być reakcją na jakąś amerykańską pogróżkę, przekazaną prawdopodobnie prywatnie.
„Matka wojen” Hasana Rouhaniego jak „matka bitew” Saddama Husajna?
W niedzielę sekretarz stanu Mike Pompeo, w przemówieniu do irańskiej diaspory w Kalifornii, zarysował czarny obraz reżimu w Teheranie, porównując go do mafii. Pompeo, podobnie jako doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, sugerował swego czasu atak na irańskie instalacje atomowe, więc trudno się dziwić spekulacjom, że werbalny pojedynek Trump-Rouhani zwiastuje możliwość wojny. W komentarzach zauważono, że „matka wojen” irańskiego prezydenta przypomina sławetną „matkę bitew” Saddama Husajna, którą ten groził, zanim siły USA nie dokonały inwazji Iraku. Czy rzeczywiście zapowiada się powtórka z historii?
Nawet wyborcy Trumpa nie mają ochoty na kosztowną wojnę
Do inwazji Iranu nakłaniają Trumpa Arabia Saudyjska, rywalizująca z nim o wpływy w regionie, i Izrael – obawiający się sponsorowanych przez niego terrorystycznych formacji islamistycznych na Bliskim Wschodzie. Wynik ewentualnej wojny, zważywszy na miażdżącą przewagę militarną USA, nie trudno przewidzieć. Ale koszty zwycięstwa byłyby ogromne. Iran jest krajem dużo większym niż Irak, w dodatku wyżynno-górzystym, niepozwalającym na tak szybki zmasowany atak lądowy, jak na płaskiej pustyni irackiej. Wojna mogłaby też wywołać katastrofalne skutki ekonomiczne, począwszy od wzrostu cen ropy, z czego cieszyłaby się głównie Rosja. Ameryka zdaje sobie z tego sprawę i nie ma ochoty na kolejną awanturę w regionie Zatoki Perskiej. 15 lat temu, w atmosferze traumy po 9/11, większość społeczeństwa popierała inwazję Iraku. Dziś mało kto ma ochotę na wojnę. Nie chcą jej także wyborcy Trumpa, z ewentualnym wyjątkiem kompleksu przemysłowo-zbrojeniowego.
Donald Trump odbudowuje wizerunek twardziela
Pojawiły się opinie, że agresywne tweety Trumpa do Rouhaniego skutecznie odwracają uwagę od ostatnich kłopotów amerykańskiego prezydenta – katastrofalnego spotkania z Putinem i informacji o faktycznej przegranej na spotkaniu z Kim Dzong Unem w Singapurze, która w całej okazałości dopiero się ujawnia, bo północnokoreański dyktator nie spełnia złożonych obietnic. Po okazaniu słabości Trump na pewno potrzebuje naprawy swego wizerunku twardziela. Ale wspomniane dyplomatyczne porażki nie kosztowały Trumpa dużo na arenie krajowej. Według najnowszego sondażu „Wall Street Journal” 88 procent Republikanów nadal dobrze ocenia jego rządy. Powszechna krytyka za fiasko szczytu w Helsinkach spotkała go ze strony opiniotwórczych elit, ale fani z wiejskiego interioru są mu wciąż wierni.
Czytaj także: Czy Kim odda swój arsenał? Nawet tego nie obiecał
Pogróżki Donalda Trumpa i Mike’a Pompeo blefem?
Trump nie musiał desperacko popisywać się twardością dla samego spinu. Co zatem oznacza eskalacja wojny słów między Ameryką a Iranem? Zauważmy, że pod koniec przemówienia w Kalifornii Pompeo, po wylaniu kubła pomyj na kierownictwo w Teheranie, wezwał jednak do rozmów. Pogróżki są blefem, który w połączeniu ze wznowieniem sankcji ma skłonić Iran do negocjacji. Trump chce zmusić reżim ajatollachów do nowego porozumienia, które nie ograniczałoby się do kwestii zbrojeń nuklearnych i obejmowałoby również takie sprawy, jak obecność sił irańskich w Syrii czy wsparcie Teheranu dla międzynarodowego terroryzmu. Dumny, mający imperialną przeszłość kraj nie będzie szybko skłonny do ustępstw. Ale niewykluczone, że Trump przygotowuje niespodziankę, pozornie nie do pogodzenia z antyirańską retoryką jego ekipy. Pamiętajmy, że także Kim Dzong Una obrzucał najpierw obelgami i groził mu „ogniem i furią” – zanim nie zasiadł z nim do stołu rokowań. Można sobie wyobrazić podobny scenariusz w odniesieniu do Iranu.
Czytaj także: Charles Kupchan o demolującej polityce zagranicznej Donalda Trumpa