Świat

Akcja ratunkowa w jaskini w Tajlandii zakończona. Wszyscy uratowani

Przez ostatnie dni akcja ratunkowa w Tajlandii była numerem jeden w mediach na całym świecie. Przez ostatnie dni akcja ratunkowa w Tajlandii była numerem jeden w mediach na całym świecie. Tyrone Siu/Reuters / Forum
Przez ostatnie dni to był numer jeden wszystkich informacji. Był to też wyścig wszystkich telewizyjnych stacji, kto pokaże więcej, bliżej, najbliżej.

Cały świat z uwagą śledził akcję w Tham Luang Nang Non w Tajlandii. Najpierw poszukiwania zaginionych w jaskini chłopaków wraz z trenerem, niewiele zresztą od nich starszym – 25-latkiem. Potem akcję ratowania uwięzionych, odnalezionych po dziewięciu dniach. Udało się, wszyscy zostali uratowani.

Czytaj także: Na czym polegała specyfika akcji w Tajlandii

Akcja ratunkowa w Tajlandii zwycięstwem ludzkiej solidarności

Wielka sprawa, wielkie zwycięstwo. Po pierwsze, zwycięstwo chłopaków i ich nauczyciela. Przetrwali wiele dni bez światła, pożywienia, pijąc jedynie wodę spływającą ze skał. Trzeba było zdyscyplinowania i spokoju. Takie daje z pewnością szkoła medytowania, co w Tajlandii ćwiczą już od wczesnej młodości. Chłopcy przeszli przyspieszony kurs pływania i nurkowania. Ekspresowy, można powiedzieć. Trzeba było wiary. I zaufania do nauczyciela. Ten wykazał niewątpliwe talenty przywódcze, nie dopuszczając do histerii czy paniki wśród nastolatków. To prawda, że do jaskini weszli chłopcy, a wyszli z niej mężczyźni.

Po drugie, to prawdziwe zwycięstwo ludzkiej solidarności. Setki wolontariuszy pracowały z narażeniem życia, żeby uwolnić uwięzionych. Nurkowie jaskiniowi, speleolodzy, strażacy, wszyscy starali się oddać swoją wiedzę, siły, zdrowie czy nawet życie. Dawno nie oglądaliśmy takiego zaangażowania i solidarności. Bezinteresownej – warto przypomnieć. Nikogo sprawa uwięzionych nie pozostawiła obojętnym. Każdy chciał pomagać w walce o życie uwięzionych pod ziemią. Taki przejaw solidarności zawsze dodaje siły i optymizmu.

Są wreszcie rodzice, którzy oczekiwali w napięciu. Nikt nie krytykował, nikt nie żądał więcej, bo wiadomo było, że już więcej dać z siebie nie można. Pozytywne myślenie przyniosło efekt. Kiedy człowiek odnosi zwycięstwo nad przyrodą w taki sposób, jak to się stało w Tajlandii, możemy być z siebie dumni. Coś wielkiego udało się dzięki wiedzy, współpracy i połączeniu sił. Wielkie dzięki, panowie ratownicy!

Temat numer jeden w mediach

Oczywiście media relacjonowały każdy krok i decyzję – i dlatego świat był na bieżąco. Przez ostatnie dni to był numer jeden wszystkich informacji, monitorowano stan pogody w Tajlandii, gdzie deszcze mogły uniemożliwić akcję ratunkową. Mapę pogody dla tego zakątka świata cały świat oglądał pełen emocji. Uda się czy nie, damy radę, przegramy?

To był też wyścig wszystkich telewizyjnych stacji, kto pokaże więcej, bliżej, najbliżej. Zapewne ta potrzeba pokazania wszystkiego z bliska sprawiła, że reporter TVN24 Wojciech Bojanowski wykorzystał drona, lekceważąc najwidoczniej zakaz używania takiego sprzętu do filmowania, bo drony w powietrzu mogą utrudniać akcję ratowniczą. Bojanowski został zatrzymany przez policję, podobnie zresztą jak dwóch innych reporterów. Na szczęście skończyło się dobrze, reporter został zwolniony i całą sprawę nazywa „małym nieporozumieniem”.

Pytanie, czy takie nieporozumienie było potrzebne? Są sprawy ważne i ważniejsze, a w Tajlandii najważniejsze było uratowanie uwięzionych, zwłaszcza że czas naglił. Oczywiście, dla reportera najważniejszy jest widz, no i trochę sławy przy okazji. Ta praca nie jest możliwa bez emocji i czasem emocje biorą górę. Ale pewnie warto wtedy wziąć głęboki oddech i policzyć do dziesięciu. Widz rozumie, że nie można pokazać wszystkiego, pewnie nawet tego nie oczekuje. Zwłaszcza gdy relacje są tak drobiazgowe i kompetentne, jak te przygotowywane przez Bojanowskiego.

Czytaj także: Dlaczego cały świat interesował się uwięzionymi w tajskiej jaskini

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama