Dwa lata temu egzaminy maturalne w Algierii zamieniły się w farsę: niektóre odpowiedzi pojawiły się w internecie, zanim jeszcze egzaminatorzy otworzyli z namaszczeniem koperty z pytaniami. Wybuchł skandal, z którego władze obiecały wyciągnąć wnioski. Rok później na czas matur unieruchomiono Facebooka, ale tematy mimo wszystko wyciekły i zanotowano takie zjawisko, że spora grupa zdających spóźniła się na egzamin. Tych wyłapano i egzaminy kazano powtórzyć. W tym roku ministerstwo edukacji poszło na całość i wymogło na operatorach sieci całkowite wyłączenie internetu – w całym kraju, po dwie godziny dziennie, na cały czas matur. Przed dwoma tysiącami sal egzaminacyjnych czekały bramki z detektorami, wprowadzono zagłuszacze rozmów komórkowych, a cały stosowny sprzęt elektroniczny abiturientom konfiskowano. Zamontowano też kamery w drukarniach przygotowujących pytania. Tym razem chyba pomogło (były co prawda kłopoty z odlotami na lotnisku międzynarodowym, nagle pozbawionym sieci), ale minister edukacji Nouria Benghabrit ogłosiła sukces. Dla 700 tys. tegorocznych absolwentów to rzeczywiście moment newralgiczny: rynek pracy dla młodych jest w permanentnym kryzysie, studia otwierają trochę więcej szans.
Wcześniej na czas egzaminów wyłączano internet – lokalnie – w Indiach, Etiopii, Iraku i Uzbekistanie, przodujące w nowoczesnej technice Chiny do walki ze ściąganiem na maturach i nadajnikami wykorzystują drony, a w Australii i Nowej Zelandii na wielu uniwersytetach, poza wszelkimi klasycznymi restrykcjami, ostatnio zabroniono wnosić na egzaminy zegarki, bo dzisiejsze zegarki to małe centra szpiegowskie.