Tak naprawdę to nie wiem, kto wygrał te tureckie wybory, i tego się będę trzymał przynajmniej do wtorku. Zaraz wyjaśnię, dlaczego. Według nieoficjalnych wyników, podanych jeszcze przed północą 24 czerwca przez rządową agencję informacyjną – a nie przez komisję wyborczą – Erdoğan wygrał wybory prezydenckie już w pierwszej rundzie (ponad 53 proc. głosów). Z kolei jego partia (AKP) w koalicji z nacjonalistami zdobyła ponad połowę mandatów w odbywających się równocześnie wyborach parlamentarnych. A nie były to byle jakie wybory.
Opozycja w Turcji robiła, co mogła
Rok temu Turcy w referendum zgodzili się na zmiany w konstytucji. W skrócie: system silnie prezydencki, kasacja funkcji premiera, ograniczenie do minimum parlamentarnej kontroli nad władzą wykonawczą i oddanie prezydentowi niemal nieograniczonej władzy nad wymiarem sprawiedliwości. Wszystkie te zmiany miały wejść w życie dopiero po nowych wyborach, czyli właśnie teraz. Stąd waga niedzielnego głosowania.
Kampania dała opozycji dużo nadziei. Największa jej partia (socjaldemokratyczna CHP) wyłoniła ciekawego kandydata do prezydentury – Muharrema İnce. Po prawej stronie od Erdoğana pojawiła się charyzmatyczna Meral Akşener. Nawet kurdyjskie ugrupowanie (HDP), mimo że większość jej liderów znajduje się w więzieniach, przeprowadziło sprawną kampanię. Erdoğan nie wziął udziału w żadnej debacie telewizyjnej, a media – w większości zależne od rządu – słodziły mu, jak mogły, porównując konkurentów do terrorystów. Ale prezydent Turcji pierwszy raz wyglądał na słabego, mylił się i zacinał podczas wystąpień. To jednak nie pomogło opozycji.
Erdoğan wygrał te wybory, zanim się skończyły. I tu wytłumaczenie mojego buntu wobec rzeczywistości (do wtorku). Prezydent Turcji znów skradł przekaz. Przetestował to zresztą podczas ubiegłorocznego referendum konstytucyjnego. Wtedy również ogłosił zwycięstwo (zmiana konstytucji), zanim pojawiły się oficjalne wyniki. W ten sposób narzucił narrację i później każda wątpliwość opozycji była odbierana jako próba podważenia całego głosowania. Deklaracja Erdoğana o zwycięstwie została potraktowana jako komunikat oficjalny. I w pewnym sensie tym właśnie była.
W Turcji można dziś wygrać wybory, tylko będąc Erdoğanem
Prezydent w pełni kontroluje centralną komisję wyborczą. I nawet gdyby miała ona inne zdanie w sprawie wyników głosowania, to cała zależna od prezydenta machina biurokratyczna już ruszyła: agencje informacyjne, główne media, a nawet zagraniczni przywódcy – to wszystko już zaszło tak daleko, że dementi zachwiałoby państwem, a członkowie komisji wyborczej zostaliby uznani za prowokatorów, gdyby w sprawie wyników orzekli inaczej niż prezydent. Opozycja musiałaby więc wygrać wyraźnie, żeby narzucić własną narrację.
To jednak było niemożliwe z prostej przyczyny – wyborcy woleli oryginał. Wszyscy liczący się konkurenci Erdoğana najwyraźniej doszli do wniosku, że w Turcji można dziś wygrać wybory, tylko będąc Erdoğanem. Może nieco zmodyfikowanym, bardziej lub mniej liberalnym, trochę mniej antyzachodnim (ale tylko trochę) i nieco inaczej pobożnym. Ale wszyscy dali się przekonać, że lud chce Erdoğana, za wszelką cenę próbowali go więc naśladować. I to jest być może największy sukces prezydenta Turcji.