Decyzją administracji prezydenta Donalda Trumpa USA wycofały się z Rady Praw Człowieka ONZ (UNHRC), organu monitorującego sytuację w tym zakresie w krajach członkowskich. Jak oświadczyła amerykańska ambasador przy ONZ Nikki Haley, rząd jej kraju nie będzie dłużej legitymizował swoim udziałem Rady, która stała się platformą jednostronnego oskarżania Izraela i w której zasiadają państwa znane z naruszania praw człowieka, jak Rosja, Chiny czy Kuba. Tylko w tym roku UNHRC uchwaliła pięć rezolucji potępiających Izrael – więcej niż uchwał przeciw Korei Północnej, Iranowi i Syrii razem wziętych.
Dlaczego USA opuszczają Radę Praw Człowieka?
Wszystko to prawda – obecność w Radzie reżimów brutalnie tłumiących swobody obywatelskie urąga zdrowemu rozsądkowi i poczuciu sprawiedliwości. Potępiając tylko Izrael za dyskryminację Palestyńczyków i brutalność w Gazie, Rada nie zachowuje obiektywizmu, bo konflikt bliskowschodni jest tragicznie skomplikowany i nie można przymykać oczu także na odmowę przez Palestyńczyków Izraelowi prawa do istnienia i ich antysemicką propagandę.
Ale czy rozwiązaniem jest opuszczenie Rady przez najważniejsze światowe mocarstwo? Waszyngton od dawna wytyka ONZ hipokryzję i mydlenie oczu w kwestii praw człowieka. Powstała w 2006 r. UNHRC, zastępująca Komisję Praw Człowieka ONZ – której przewodniczył m.in. znany miłośnik demokracji Muammar Kadafi – miała być organem bardziej wiarygodnym, ale w jej skład weszły te same dyktatury co w skład komisji. Amerykańskie wysiłki, by je wykluczyć, spełzły na niczym wskutek blokady Rosji, Chin i Kuby. Prezydent George W. Bush zdecydował, że USA nie wejdą do Rady. Jego następca Barack Obama postanowił jednak inaczej, zgodnie ze swą polityką multilateralizmu, upartej współpracy międzynarodowej i w przekonaniu, że nawet niedoskonałe instytucje lepiej starać się reformować od wewnątrz.
Czytaj także: Trump obcina składkę USA do ONZ
Czym zajmuje się Rada Praw Człowieka ONZ?
Rada monitoruje przestrzeganie praw człowieka na świecie, sporządza doroczne raporty i wysyła sprawozdawców do będących przedmiotem troski krajów i regionów, którzy starają się zbierać maksimum informacji na ten temat. Oprócz UNHRC istnieje urząd Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka, który z nią współpracuje. Można oczywiście argumentować, że nie ma to większego praktycznego znaczenia, rezolucje uchwalane przez te organy nie są prawnie wiążące i głównym efektem ich działalności są tony zadrukowanego papieru, jak to się dzieje z całą zbiurokratyzowaną ONZ. Ale w kwestii praw człowieka nie ma innych narzędzi działania niż właśnie rozmaite monity i apele popierane nagimi faktami. Sankcje na ogół nie działają, bo tyrani nic sobie z nich nie robią, obracając je w propagandowy instrument przeciw zagranicy dręczącej suwerenny naród.
Dlatego absencja supermocarstwa, wciąż będącego dla wielu ludzi na świecie modelem demokracji i oazy wolności, tylko pogorszy sytuację, jeszcze bardziej osłabiając autorytet organu, którego sama nazwa jakoś tam działa w arsenale niedoskonałej broni soft power. Bez USA UNHRC nie stanie się też mniej antyizraelska ani mniej antysemicka, raczej przeciwnie.
Kolejny podobny ruch Trumpa
Symboliczny gest Ameryki wpisuje się w ciąg podobnych posunięć ekipy Trumpa, kwestionującej sens wielostronnych układów i porozumień międzynarodowych. Wyjście z UNHRC poprzedziło wymówienie porozumienia paryskiego o przeciwdziałaniu destrukcyjnym zmianom klimatu i układu TPP o wolnym handlu w rejonie Pacyfiku. W połączeniu z atakami na NATO jako przymierza potrzebnego głównie krajom europejskim, które „na gapę” korzystają z amerykańskiego parasola nuklearnego, oraz rozpętaną właśnie wojną handlową – to kolejny krok Trumpa na drodze do skłócania Ameryki z sojusznikami i rozmontowywania ustalonego po II wojnie światowej liberalnego systemu międzynarodowego, który od ponad półwiecza zapewnia Europie pokój i stabilizację.
Waszyngton opuścił UNHRC w momencie, gdy ekipa Trumpa po raz kolejny pokazuje środkowy palec światowej opinii publicznej, odstraszając nielegalnych imigrantów od prób przekraczania granic USA przez wsadzanie ich do więzień i zabieranie im dzieci. Komentarze o okrucieństwie rządu, porównujące jego praktyki do postępowania nazistów, nie zrażają fanów tweetującego prezydenta. Który jednocześnie nie szczędzi komplementów dla despotów mających krew na rękach, w rodzaju Kim Dzong Una, Putina czy prezydenta Filipin Duterte. Czyż można się w tej sytuacji dziwić komentarzom, że Ameryka wychodzi z Rady Praw Człowieka, bo jej przywódca uważa je za obsesję mięczaków?