Artykuł w wersji audio
Choć dla afrykańskiego państwa to dopiero drugi mundial w historii, biało-czerwoni nie powinni lekceważyć mniej doświadczonych przeciwników. Gdy Senegalczycy debiutowali na mistrzostwach świata w 2002 r., już w pierwszym spotkaniu pokonali broniących tytułu Francuzów i przeszli do ćwierćfinału.
Ich aktualna drużyna nie ustępuje tej sprzed 16 lat, a jej podporą jest rewelacyjny Sadio Mané, o którym trener Aliou Cissé (w 2002 r. kapitan reprezentacji) mówi w wywiadach, że „jest darem od Boga”. Choć skrzydłowy Liverpoolu zmagał się z kontuzjami, w zakończonym sezonie strzelił dla klubu 18 goli, w tym ich jedyny w finale tegorocznej Ligi Mistrzów (wygranej jednak przez Real Madryt).
Przez znawców Mané jest często nazywany nowym El Hadji Dioufem, napastnikiem grającym w reprezentacji z 2002 r. Sam Mané podaje go zresztą za swój wzór, co jest trochę dziwnym wyborem, bo obecna gwiazda Liverpoolu jest skromnym, dobrym chłopcem uwielbianym przez kibiców, tymczasem jego poprzednik pozostawił po sobie złe wspomnienia w klubie, między innymi ze względu na opinię chuligana z przerośniętym ego.
Być może z tego powodu Diouf, od dwóch lat na sportowej emeryturze, ogłosił, że w przyszłym roku wystartuje w wyborach prezydenckich – zainspirowany innym byłym piłkarzem George’em Weah, który w styczniu został przywódcą Liberii. Jego zmagania na tym nowym polu mogą się okazać ciekawsze niż na murawie. Bo chociaż Senegal jest jednym z niewielu afrykańskich krajów, gdzie nigdy nie doszło do udanego zamachu stanu, to akurat polityka wzbudza tu równie gorące emocje, co futbol.
Rapowa rewolucja
W Dakarze, stolicy Senegalu, w pobliżu najdalej na zachód wysuniętego kawałka Afryki, wznosi się pomnik Afrykańskiego Odrodzenia. 49-metrowy posąg jest największą tego typu konstrukcją na kontynencie. Choć powstał dopiero na początku tej dekady, to z wyglądu przypomina dobrze znane w Europie Wschodniej dzieła realnego socjalizmu. Nie bez powodu: za budowę pomnika była odpowiedzialna firma z Korei Północnej.
Wykorzystanie do jego wzniesienia pracy robotników przymusowych z komunistycznej dyktatury wzbudziło sporo kontrowersji. U wybrzeży Dakaru przez dwa stulecia mieściła się jedna z największych afrykańskich central handlu niewolnikami, dziś wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ale jeszcze większe oburzenie wywołały związane z pomnikiem finanse: ówczesny prezydent Abdoulaye Wade wydał na jego budowę równowartość 27 mln dol. z budżetu, a potem zażądał trzeciej części zysków z biletów turystycznych, rzekomo ze względu na... własność intelektualną projektu.
Los Wade jest symbolem tego, jak bardzo Senegal różni się od stereotypowego afrykańskiego państwa, w którym autokraci robią, co chcą, bez większego sprzeciwu społeczeństwa. Przed nim Senegal – niepodległy od 1960 r. – miał tylko dwóch prezydentów. Obaj rządzili po 20 lat, ale stopniowo liberalizowali system i dobrowolnie oddawali władzę. Wade, bardzo długo lider opozycji, w 2000 r. wygrał w pełni demokratyczne wybory. Sam jednak nie zamierzał trzymać się tych zasad.
Oficjalnym doradcą, a później ministrem w rządzie zrobił własnego syna, któremu powierzył rozbudowę infrastruktury. Młodszy Wade miał przy tej okazji rozwinąć także sieć korupcyjną, nazwiska jego najbliższych współpracowników po latach pojawiły się w aferze Panama papers. Prezydent miał go ponoć szykować na swojego następcę, ale wcześniej postanowił zostać na stanowisku tak długo, jak to możliwe. Najpierw, przy okazji likwidacji senatu, niby skrócił kadencję z siedmiu do pięciu lat, ale potem znów ją wydłużył i stwierdził, że dzięki tym zmianom nie obowiązuje go limit kadencji.
Wade był przygotowany na opór ze strony opozycji – ale już nie raperów. Senegal to wylęgarnia muzycznych talentów, jak Orchestra Baobab, Baaba Maal czy prawdziwy król miejscowej sceny Youssou N’Dour, który zresztą chciał startować przeciwko Wade w wyborach prezydenckich, ale został zdyskwalifikowany. To jednak Senegalczycy cieszący się międzynarodową sławą, w ich ojczyźnie – gdzie ponad połowa obywateli ma mniej niż 25 lat – na ulicach miast króluje hip-hop.
Wokaliści wywodzący się z tego stylu założyli organizację Y’en a Marre (w wolnym tłumaczeniu: Dość Tego), która współorganizowała masowe protesty przeciw łamaniu demokracji przez prezydenta. To m.in. dzięki tej mobilizacji tłumów w 2012 r. Wade przegrał wybory nawet we własnym okręgu. A dwa lata później ruch wzorowany na Y’en a Marre przyczynił się również do obalenia prezydenta Blaise Compaoré, do tamtej pory prawie trzy dekady rządzącego Burkina Faso.
Powrót starca
Obecny przywódca Senegalu Macky Sall może się pochwalić pewnymi sukcesami. Wzrost gospodarczy nie spada poniżej 6 proc., do kraju płyną inwestycje zagraniczne. Dwie trzecie jego mieszkańców ma już stały dostęp do elektryczności (co jest jednym z lepszych wyników na kontynencie). A dzieci poniżej piątego roku życia zostały objęte darmową opieką zdrowotną.
Ale codzienność polityczna nie jest taka prosta. Pod koniec kwietnia policja rozgoniła przy użyciu gazu łzawiącego tłum protestujący pod parlamentem, podczas gdy w samym budynku doszło do przepychanek pomiędzy posłami. Poszło o ustawę, która wymaga od przyszłych kandydatów na prezydenta, by przed zarejestrowaniem się zebrali określoną liczbę podpisów we wszystkich 14 regionach kraju.
Według opozycji to wybieg, który ma w przyszłym roku uniemożliwić start tym kontrkandydatom obecnej głowy państwa, których nie będzie stać na zbieranie podpisów. Oponenci zarzucają Sallowi, że już czyści sobie przedpole, na co dowodem ma być wydany miesiąc wcześniej wyrok pięciu lat pozbawienia wolności za rzekomą korupcję dla dotychczasowego popularnego burmistrza Dakaru Khalify Salla (bez związków rodzinnych z prezydentem). Dwóch znanych sędziów złożyło rezygnacje, w otwartych listach pisząc, że wymiar sprawiedliwości w Senegalu przestał chronić obywateli.
Tymczasem po skazaniu burmistrza liderem opozycji został ponownie Wade. Nazywany przez Senegalczyków gorgui, czyli starcem (ma już 92 lata), spędził kilka lat na dobrowolnej emigracji we Francji, ale w zeszłym roku wrócił do ojczyzny. Witany na lotnisku przez tłumy tych, którym z dzisiejszym prezydentem nie po drodze. Wywalczył nawet mandat poselski, ale złożył go jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej sesji – ponoć całą popularność planuje teraz scedować na syna, który po skazaniu za korupcję, a później prezydenckim ułaskawieniu, chwilowo wybrał jednak mieszkanie w Katarze.
Bez względu na to, kto w przyszłym roku obejmie prezydenturę, będzie się jeszcze musiał zmierzyć z utrzymaniem bezpieczeństwa. Dziś Senegal to jeden z najspokojniejszych krajów w regionie, niedoświadczający zamachów terrorystycznych, które nękają niektórych jego sąsiadów. To się może jednak zmienić – wiadomo, że w niektórych częściach kraju rekrutację prowadzi Boko Haram, a w szeregach tej organizacji w Nigerii walczy już kilkudziesięciu Senegalczyków. Podobna grupa miała również działać w Syrii pod auspicjami tzw. Państwa Islamskiego. Według ekspertów od terroryzmu Dakar jest również obiektem zainteresowania Al-Kaidy Islamskiego Maghrebu, najsilniejszej organizacji tego typu w regionie.
Opętani przez futbol
Od połowy czerwca to wszystko jednak odejdzie w tymczasowe zapomnienie, bo cały Senegal będzie śledził mundial. Mieszkańcy kraju całkowicie oszaleli na punkcie futbolu – do tego stopnia, że nie wystarczą im rozgrywki w oficjalnych ligach i z zapałem kibicują drużynom biorącym udział w Navétanes. Nazwa bierze się od „nawet”, co w dominującym w Senegalu języku wolof oznacza sezon deszczowy: w tym czasie – od lipca do października – prace w polu są mocno ograniczone i młodzi mężczyźni organizują się w amatorskie drużyny ścierające się w nieformalnych ligach, w ramach których co roku rozgrywa się około 10 tys. meczów.
Na tych występach coraz częściej pojawiają się profesjonalni skauci, którzy werbują obiecujących zawodników do setek rozsianych po całym kraju szkółek piłkarskich. Takich jak osławiona Génération Foot w Dakarze, która działa pod auspicjami francuskiego klubu FC Metz i gdzie pierwsze szlify zdobywał właśnie Sadio Mané. Albo jak położona tuż pod M’Bour, drugim największym miastem kraju, akademia Diambars – założona przez Patricka Vieirę, byłego kapitana Arsenalu, i dotowana z prywatnej kieszeni przez szefa senegalskiego związku piłkarskiego, który wcześniej zbił fortunę na przemyśle rybnym. Z jej szeregów wywodzi się chociażby Idrissa Gueye, pomocnik w brytyjskim Evertonie, który również pojedzie na mundial.
Nadzieja na grę w zagranicznym zespole jest zrozumiałym marzeniem w kraju, gdzie tylko co trzecie dziecko kontynuuje naukę po skończeniu podstawówki. A występowanie w angielskiej czy francuskiej koszulce klubowej przynosi pożytek nie tylko tym kilku szczęśliwcom, których marzenie się spełnia, bo absolwenci szkółek piłkarskich nie zapominają o korzeniach: Sadio Mané w kwietniu przekazał równowartość 200 tys. funtów na wybudowanie w jego rodzinnej wsi liceum.
Nie trzeba zaraz trzymać kciuków za to, żeby kopnięta przez Mané piłka znalazła się w polskiej bramce. Ale życzyć jemu i jego kolegom samych sukcesów w karierze chyba po prostu wypada.