W ramach corocznego procesu uzgadniania w Kongresie ustawy finansującej siły zbrojne USA na kolejny rok budżetowy (NDAA FY19) pojawił się ponownie postulat zwiększenia i utrwalenia wojskowej obecności USA na wschodniej flance NATO. Komisja sił zbrojnych Senatu wpisała do ustawy rekomendację, by sekretarz obrony przedstawił raport o możliwościach i zasadności stałego stacjonowania brygadowego zespołu bojowego wojsk lądowych USA w Polsce. Postulat ten znalazł się wśród poprawek do ustawy NDAA, zamieszczonych na stronie internetowej komisji po sesji 24 maja, po tym jak ustawa została uchwalona w Izbie Reprezentantów. Sam tekst prawny poprawki jest na razie niedostępny, a ostateczne uchwalenie NDAA w Senacie USA to kwestia kolejnych tygodni.
Ameryko, zostań w Europie
Celem zapisu ma być, jak napisano w akapicie poprzedzającym całą serię poprawek, odstraszanie rosyjskiej agresji. Postulat ustanowienia brygady na stałe obecnej w Polsce odpowiada celom przyjętej już za prezydentury Donalda Trumpa Narodowej Strategii Obronnej USA, która określa Rosję i Chiny jako rewizjonistyczne mocarstwa i stawia Amerykę w roli ich głównego konkurenta. Krótki, jednozdaniowy zapis dotyczący wprost Polski poprzedza dłuższy paragraf, stwierdzający iż w rozumieniu Senatu celem polityki USA jest zintegrowane podejście do wzmocnienia obrony partnerów i sojuszników w Europie poprzez użycie sił USA do odstraszania a w razie konieczności odparcia rosyjskiej agresji.
Czytaj także: Donald Trump opóźnia wojnę handlową z UE. Ponoć po raz ostatni
Znalazł się tam również ogólny apel do sekretarza obrony o zwiększenie obecności wojskowej w Europie, zdolności bojowych i liczebności sił, utrzymania silnych sojuszniczych gwarancji bezpieczeństwa, promowanie reform w NATO i wspierania współpracy obronnej. Innymi słowy, o to by Ameryka nie wychodziła z Europy, wręcz przeciwnie – by tam pozostała i to jeszcze silniejsza.
Błaszczak zadowolony
„Decyzja Komisji Sił Zbrojnych Senatu USA przybliża nas do stałej obecności brygady sił lądowych USA w Polsce. Cieszę się, że moje spotkania m.in. z senatorem Reedem i innymi amerykańskimi politykami przynoszą efekty” – napisał na Twitterze Mariusz Błaszczak, który jeszcze niedawno, w czasie swojej wizyty w Waszyngtonie, miał omawiać plany goszczenia nie tylko brygady, ale nawet dywizji wojsk USA. Wspomniany senator Jack Reed to opozycyjny wiceprzewodniczący komisji sił zbrojnych, de facto kierujący jej pracami pod nieobecność – z powodu ciężkiej choroby – legendarnego senatora Johna McCaina. To, że Reed jest demokratą, w amerykańskiej kulturze legislacyjnej nie ma aż takiego znaczenia dla zapisów NDAA.
Ale senacką inicjatywę zauważają też Amerykanie. Dr Ian Brzeziński, związany z Atlantic Council syn prof. Zbigniewa Brzezińskiego, zwraca uwagę nie tylko na zapis konkretnie mówiący o Polsce, zawarty w poprawce komisji Senatu, ale też na poprawkę Izby Reprezentantów, mówiącą ogólnie o wzmocnieniu obecności wojskowej USA w Europie poprzez „dodatkowe, stacjonujące na stałe oddziały bojowe, logistyczne czy brygadę lotnictwa bojowego”.
Brzezinski przypomina też, że ofertę goszczenia wojsk amerykańskich w sile dywizji złożył 25 kwietnia wiceminister obrony Tomasza Szatkowski, na sesji w Atlantic Council. Brzezinski jest od dawna lobbystą na rzecz silniejszych więzi obronnych Polski i USA oraz – nie ukrywajmy – na rzecz kontraktów zbrojeniowych mających te więzi cementować. Na pewno zaś jest jednym z tych głosów, których w sprawach polskich w USA się słucha i które śledzi. Być może nawet, wpisany do NDAA „polski paragraf” to jego zasługa, być może to efekt pracy naszych dyplomatów, a może i innych lobbystów, też tych wynajmowanych ostatnio przez państwowe podmioty komercyjne.
Brygada, ale jaka?
Inicjatywa Senatu została więc zauważona i jest omawiana w mediach. Wpływowy portal obronny InsideDefense pisze, że urzędnicy kongresowi nie sprecyzowali jakiego rodzaju brygadowy zespół bojowy mają na myśli. Zadali za to sekretarzowi sił lądowych (każdy podstawowy rodzaj sił zbrojnych ma w USA swojego politycznego zwierzchnika – przyp. M. Ś.) dziesiątki pytań związanych z potrzebami i możliwościami operacyjnymi w regionie.
„Komisja popiera długotermiową strategię w sprawie obecności wojskowej w Europie, zwłaszcza w odniesieniu do Niemiec, Polski i państw bałtyckich, gdzie jesteśmy najbardziej narażeni na rosyjską agresję” – mówi cytowany przez InsideDefense przedstawiciel Senatu USA.
Trzeba przy tym wspomnieć, że w siłach lądowych USA istnieją obecnie trzy rodzaje brygadowych zespołów bojowych: pancerne (wyposażone w czołgi), zmotoryzowane (na transporterach Stryker) i piechotne (na pojazdach Humvee). Z reguły, gdy mowa o warunkach europejskich i potrzebie przeciwstawienia się Rosji, w grę wchodzi najcięższy, najliczniejszy i najlepiej uzbrojony zespół pancerny – ABCT. Dokładnie taki, jaki na rotacyjnej zasadzie od stycznia 2017 r. ćwiczy w zachodniej Polsce i Niemczech. Kolejna zmiana tego kontyngentu jest właśnie w drodze z Antwerpii do Żagania, tym razem wystawiona przez 1. Dywizję Kawalerii z Teksasu.
Czy tym razem się uda?
Trzeba jednak pamiętać, że obecny apel senackiej komisji nie jest nowy, a zgłaszane wcześniej tego typu sugestie nie przyniosły decyzji. W zasadzie od samego początku, od rosyjskiej agresji na Krym i wschodnią Ukrainę, amerykańscy kongresmeni i senatorowie, wspierając się głosami wojskowych, mówili o konieczności stałego rozmieszczenia wojsk pancernych w Europie Wschodniej.
Czytaj także: Czy USA sięgną wkrótce po wojsko w sporze z Polską?
Za prezydentury Baracka Obamy jako pierwszy postulat taki wysunął wiceprzewodniczący komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, demokrata Eliot Engel. Natychmiast wsparł go republikanin John McCain z Senatu. Od tamtej pory pytania o to co jest lepsze – rotacyjne czy stałe – stacjonowanie wojsk w Europie padały na niemal każdym „przesłuchaniu” dowódców z Europy, sekretarzy obrony i szefa kolegium połączonych sztabów przez odpowiednie komisje Senatu czy Izby. Odpowiedzi niemal zawsze wskazywały na korzyści wynikające ze stałego stacjonowania, ale zastrzegały że to decyzja o głębokim politycznym wymiarze, podejmowana na najwyższym szczeblu i po dokładnych analizach.
Pomysł wspierały też liczne analizy i raporty amerykańskich think-tanków specjalizujących się w bezpieczeństwie i obronności. Niektóre, jak opracowanie dr Johna Deni z Army War College z zeszłego roku, wskazywało wręcz na konkretne oszczędności, jakie w dłuższym okresie – po poniesieniu kosztów początkowych niezbędnych inwestycji – dałoby budżetowi USA wysłanie brygady pancernej do Polski na stałe.
Z tego, co wiadomo o rozmowach polskiego MON, temat kosztów został podchwycony, a inwestycje bylibyśmy gotowi współfinansować w znacznym zakresie. Według szacunków Deniego w 2018 r. rotacyjny pobyt w Europie brygady pancernej, brygady śmigłowców i jednostek przeciwlotniczych ma pochłonąć 3,2 mld dolarów, z czego sama brygada pancerna to 1,7 mld dol. Deni wskazuje jednak, że Polska byłaby gotowa ponieść nawet połowę kosztów inwestycji w bazy, a po sprowadzeniu sprzętu i stworzeniu zaplecza pobytowo-szkoleniowego samo wymienianie żołnierzy byłoby znacznie tańsze niż rotacja całej brygady ze sprzętem. Modelu zimnowojennego – całych amerykańskich miasteczek wojskowych, gdzie żołnierze mieszkaliby na stałe wraz z rodzinami, obecnie raczej nie bierze się pod uwagę.
Problem rangi strategicznej
Czy obecna poprawka senackiej komisji przesądza sprawę i brygada trafi na stałe do Polski? Oczywiście nie. Trzeba pamiętać, że póki co mowa jest o zamówieniu dokumentu o charakterze analitycznym – od czego do decyzji o wysłaniu wojska jeszcze bardzo daleko. Uwzględnić należy nie tylko praktyczne realia infrastruktury wojskowej – owszem, całkiem w Polsce rozbudowanej, ale przez dekady mocno zdekapitalizowanej. Amerykanie będą też mieć na uwadze wymiar strategiczny. Stałe stacjonowanie wojsk 1000 km bliżej granic Rosji niż to ma miejsce obecnie – w Niemczech – byłoby krokiem odebranym jako wrogi czy agresywny na Kremlu. Nie ma pewności, czy klimat polityczny będzie sprzyjał takiej decyzji, nawet jeśli Pentagon wskaże na celowość i zasadność utworzenia stałej bazy w Polsce.
Gdyby wiązało się to z przeniesieniem jakiejś istniejącej bazy z Niemiec czy Włoch, układanka polityczna jeszcze bardziej się skomplikuje, uwypuklając podziały na tym tle w Europie. Niestety, najmniej liczyłbym, że rządzący odbędą z nami – Polakami – rzetelną debatę o korzyściach, kosztach i ryzykach związanych z goszczeniem na stałe wojsk USA. Obecna administracja USA przyzwyczaiła świat do działań jednostronnych, chwilowo przyjmowanych w Warszawie wyłącznie entuzjastycznie, zaś rząd PiS też nie należy do tych najszerzej konsultujących się z obywatelami.
Ale sam proces zakładania stałej bazy wojskowej wykracza jednak poza jedną kadencję i nie ma pewności, czy następny głównodowodzący w Białym Domu będzie go wspierać ani jak zmieni się polityczny klimat w Polsce. I nie chodzi mi bynajmniej o sprzeciw wobec amerykańskiej obecności, a o dyskusję o jej strategicznych skutkach.