Nie ma stabilnej Unii bez stabilnych Bałkanów – powiedział przewodniczący Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani. Też mi nowina!
Ale unijni liderzy od 15 lat nie rozmawiali serio o integracji państw bałkańskich. Na spotkaniu w Sofii próbowano nadrobić zaległości. Na razie obiecano pieniądze – 10 mld euro na projekt europejski, ale wiadomo, że nie wszystkie kraje Unii gotowe są poprzeć rozszerzenie bez zastrzeżeń.
Katalonia jak Kosowo?
Nikt się nie spodziewał, że sprawa Kosowa rozzłości nagle Madryt i premier Mariano Rajoy odmówi przyjazdu do Sofii na szczyt Unia – Bałkany Zachodnie. Madryt wyraźnie obawia się analogii ze względu na Katalonię. Podobieństw jest sporo, Prisztina też ogłosiła secesję, kiedy Belgrad protestował, i rozpętała się wojna, samoloty NATO bombardowały Serbię. Madryt wtedy milczał, choć do dziś nie uznał suwerenności serbskiej prowincji.
Pewnie nie byłoby niepodległego Kosowa, gdyby nie Stany Zjednoczone. Ale teraz to Bruksela została z problemem. Kosowo niepodległe żyje w biedzie i dzięki międzynarodowemu wsparciu, grzęźnie po uszy w korupcji, znów do głosu dochodzą nacjonaliści spod znaku UCK. O reformach i demokracji trzeba zapomnieć. Ale ambicją Prisztiny jest znaleźć się w Unii Europejskiej, bo tam przecież pieniądze spadają z nieba. Jest jednak problem, czyli stosunki z Belgradem.
Bo Belgrad, jak zresztą kilka innych krajów UE, nie uznaje niepodległości Kosowa, uważając, że to zbuntowana prowincja serbska. Całkiem zresztą podobnie Madryt traktuje Barcelonę…
Napięte stosunki Serbii i Kosowa
A to od lat utrudnia zbliżenie z Brukselą, choć Serbia jest największym państwem Bałkanów Zachodnich i stabilizacja w tym kraju jest gwarancją stabilności na Bałkanach. Wreszcie – tędy biegnie szlak migrantów przez Bałkany i postawa Belgradu jest istotna dla ogarnięcia chaosu. A także – Belgrad zasługuje na lepszą przyszłość, nie można trwać przez wieczność w zamrażarce i przeżyć.
Negocjacje z Kosowem trwały, wreszcie, pod egidą Brukseli, udało się doprowadzić do porozumienia między Belgradem i Prisztiną, które regulowało sporne sprawy, choćby sytuację mniejszości serbskiej w Kosowie. Belgrad wciąż nie uznawał niepodległości, ale deklarował, że nie będzie utrudniał starań o członkostwo Kosowa w UE. Bruksela deklarowała, że nie będzie zmuszać Serbii do uznania niepodległości prowincji.
Wydawało się, że można odetchnąć, ale to były nadzieje przedwczesne. Prisztina robi wszystko, żeby utrudniać negocjacje Serbii, a i Bruksela wyraźnie naciska, żeby Belgrad uznał suwerenność prowincji. A to jest wykluczone. Negocjacje nie idą tak gładko, jak chciałby prezydent Vuczić. I nie można całej winy zrzucić na Belgrad, bo Bruksela też występuje w roli hamulcowego.
Oprócz Kosowa jest też Albania, która aspiruje do Wspólnoty. Ale istnieje obawa, że Albania zechce połączyć się z Kosowem, tworząc Wielka Albanię. Tymczasem nie ma na to zgody Serbii, w żadnym wypadku. Stosunki serbsko-albańskie są szyte cienką nicią, a Tirana raz po raz posuwa się do prowokacji.
Kłopot z Macedonią
Macedonia, która jest po sąsiedzku z Kosowem, była kiedyś liderem reform, europejska integracja wydawała się łatwa, zwłaszcza że Skopje widziało w niej remedium wobec coraz silniejszej mniejszości albańskiej, chcącej oderwać tereny zdominowane przez Albańczyków. Dla Macedonii Unia była, jest gwarancją istnienia.
Niestety, przeciwko Macedonii występuje Grecja, która kwestionuje nazwę kraju. Macedonia to region Grecji, podkreślają Ateny, a nie żadna postjugosłowiańska republika. Bruksela próbowała negocjacji, ONZ wysłało swojego człowieka na Bałkany, był pomysł modyfikacji nazwy za zgodą obu stolic. Ale w lutym na ulice Aten wyszły tłumy demonstrantów, manifestując niezgodę na nową nazwę kraju sąsiada. Nie ma zgody, żeby Skopje mieniło się stolicą Macedonii. Macedończycy to nie Słowianie, to Grecy.
Grecy przekonują, że nie mogą zaakceptować nazwy „Macedonia” (lub jakiegokolwiek innego określenia, w którym występowałaby ta nazwa) jako stałej dla jej północnego sąsiada – Byłej Jugosłowiańskiej Republiki Macedonii (FYROM). Podkreślają, że nazwa FYROM została uzgodniona jedynie tymczasowo i tylko pod takim warunkiem Ateny wyraziły na to zgodę. Dlatego termin „Macedonia” musi zostać usunięty przed przystąpieniem kraju do jakiejkolwiek organizacji międzynarodowej.
Grecja skutecznie blokuje wstąpienie Macedonii do NATO oraz rozmowy stowarzyszeniowe z Brukselą. I Bruksela ma związane ręce, od lat jest bezsilna w tym sporze. Tysiące Macedończyków emigrują, kraj zmaga się z bezrobociem i problemami ekonomicznymi, ale perspektywy wyraźnej nie widać na horyzoncie.
Czarnogóra pod rosyjskim wpływem
Albańska mniejszość to także problem Czarnogóry, choć znacznie mniejszej wagi niż w Macedonii. Ten niewielki kraj, liczący zaledwie 600 tys. mieszkańców, zmaga się z problemami ekonomicznymi. Oraz rosyjskimi wpływami: Czarnogóra, nierozważnie, wyprzedała 25 proc. (a może i więcej) nieruchomości Rosjanom. I teraz ma kłopot. Niedawno prezydentem kraju został Milo Djukanović, który karierę polityczną zaczął jeszcze w Jugosławii i obściskiwał się z Miloszeviciem, cztery razy był premierem, a także prezydentem w latach 1998–2002. Czarnogóra też ma problem z korupcją, przestępczością, bezrobociem i bez bez pomocy nie dźwignie się zapewne.
Biedna Bośnia i Hercegowina
Bośnia i Hercegowina, największy ból Unii. BiH, zlepek z Dayton Republiki Serbskiej oraz Republiki Chorwatów i Muzułmanów, jest niesamodzielna, wciąż pozostaje pod kuratelą międzynarodową. Jej społeczność jest dramatycznie podzielona, wojenne blizny nadal są świeże, bośniackie multikulti, choć wydawało się trwałe, splajtowało ostatecznie.
Radykalnych Muzułmanów przybywa, choć teraz nazywają się Boszniakami. Coraz więcej ludzi bierze paszporty chorwackie, zostaje obywatelami Unii, a to zachwiało i tak kruchą równowagą etniczną kraju. A Serbowie z Republiki Serbskiej grają swoją grę, raz z Belgradem, raz z Rosjanami. Ekonomicznie – klęska. BiH to najbiedniejszy kraj Bałkanów Zachodnich, z bezrobociem sięgającym 40 proc. Ale Sarajewo to środek Europy, zaledwie godzina lotu z Wiednia, z Zagrzebia.
Unia a Bałkany Zachodnie
Bruksela nie miałaby noża na gardle w sprawie Bałkanów, gdyby nie Rosja. Kreml jest obecny w Serbii, Czarnogórze, Bośni. Proponuje współpracę, jest alternatywą. Z braku realnych terminów i perspektyw poparcie dla członkostwa w Unii maleje, nawet w Belgradzie. Nie chcą nas – to buduje dyskomfort. Ale prawda jest po trosze właśnie taka.
Niedawno tour po Bałkanach odbyli ważni politycy Unii. Padały obietnice i żądania. Ale oczekiwania unijnej arystokracji kompletnie nie przystają do rzeczywistości Bałkanów. Nie można żądać niewykonalnego, jak choćby uznania przez Serbię niepodległości Kosowa.
Ale nie można zostawić Bałkanów samopas. Rosjanie chętnie postawią tu stopę na zawsze. Fatalna perspektywa, zwłaszcza że społeczeństwa byłej Jugosławii wciąż grawitują ku Zachodowi.
Perspektywa dla Bałkanów
Źle się stało, że Jugosławia się podzieliła, jest w tym również wina czy zaniechanie Brukseli. W Unii nie ma atmosfery i entuzjazmu dla poszerzenia. Jest kryzys, a nawet pytanie, czy Wspólna Europa przetrwa i w jakiej postaci. Francja woli najpierw mówić o reformie Wspólnoty, a później o rozszerzeniu o Bałkany.
Bałkany nie mogą stać na progu wiecznie. Muszą mieć jasną perspektywę, nawet odległą, ale wyraźną. W przeciwnym razie bałkańskie problemy ożyją. Wydaje się, że unijni politycy to pojęli, mówią o 2025 roku jako dacie rozszerzenia.
Swoją drogą, to ironia losu: po to się krwawo podzielono, żeby teraz marzyć o zjednoczeniu pod europejską flagą.
Czytaj także: Skąd na świecie tyle parapaństw, czyli krajów nieuznawanych?