No to zaczęło się kapryszenie. Korea Północna daje znać, że może się rozmyślić, a wtedy nic nie będzie z porozumienia z Koreą Południową. Pod znakiem zapytania stawia także czerwcowy szczyt Kim Dzong Una z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Nie podobają się jej południowokoreańsko-amerykańskie manewry wojskowe (choć to coroczna reguła). Oprotestowała także amerykańskie żądania oddawania broni jądrowej, a jednocześnie podejmuje działania mające wyglądać na rozbiórkę jednego z poligonów służących do testów bomb, co ma być dowodem dobrych intencji.
Oczywiście może tak być, że Kim się rozmyśli i Korea Północna ponownie odizoluje się od świata. To byłaby zła wiadomość, ale chwilowo trudno sobie wyobrazić gorszą, np. wybuch konfliktu zbrojnego na Półwyspie Koreańskim. Na scenariusz zakładający powrót do izolacji nie trzeba się specjalnie przygotowywać, bo tak wygląda codzienność reżimu, to nie byłoby nic ani nowego, ani szczególnie dramatycznego.
Kim Dzong Un jak Donald Trump?
Natomiast szkoda ewentualnie straconej okazji. Chyba to poczucie wykorzystuje Kim, drocząc się w trakcie negocjacji. Robi zresztą to, co w działaniach biznesowych cechowało Trumpa. Zachowuje się jak samiec alfa, próbuje zdominować proces pokojowy, zarazem dramatyzuje i zgłasza gotowość do odejścia od stołu, daje znać, że akurat jemu żadne zbliżenie nie jest do niczego potrzebne. Buduje wrażenie, że ma lepszą tzw. batnę, czyli najlepszą alternatywę dla negocjowanego porozumienia (ang. best alternative to a negotiated agreement).
Sęk w tym, że Kim ma rzeczywiście silne argumenty i może sporo zażądać od Południa i USA. Nie znamy jednak presji, jakie wywiera na niego otoczenie. Ruch między Pekinem a Pjongjangiem wskazuje, że chińscy towarzysze podejmują wobec Kima działania wychowawcze, by się za bardzo nie rozbrykał, a już na pewno nie wyskoczył z chińskiej strefy wpływów.
Za to coraz marniej prezentuje się batna Donalda Trumpa. On także chciałby, jak to ma w zwyczaju, rzucić się na Kima i go w negocjacjach zdominować. Tyle że jego pozycję osłabiły i decyzje z ostatnich dni – zerwanie umowy z Iranem, fatalne w skutkach otwarcie ambasady w Jerozolimie, i grono doradców, składające się w znacznej mierze ze zwolenników wyprzedzającego ataku na Koreę Północną.
Czytaj także: Otoczenie Donalda Trumpa
Piłeczka po stronie Trumpa
Paradoksalnie taki Trump to wymarzony partner dla Kima. Prezydent USA potrzebuje pilnie jakiegoś sukcesu, a Kim może mówić Amerykanom, że im kompletnie nie ufa, więc to Trump musi jakoś Kima przekonać, coś mu dać na początek, by zapewnić, że warto jeszcze myśleć o szczycie w Singapurze 12 czerwca.
W negocjacyjnym ping-pongu piłeczka przeleciała na stronę Trumpa, teraz jego ruch. Może albo od razu posłać w aut i wyrzucić negocjacje do kosza, albo przerzucić piłeczkę na stronę Kima. Niewykluczone, że takich wymian czeka ich jeszcze trochę, wszak kapryszenie dopiero się zaczęło.
Czytaj także: Najnowsze próby pojednania obu Korei niebezpiecznie przypominają poprzednie nieudane