Horyzont epoki Orbána został zarysowany przez samego premiera w przemówieniu inaugurującym jego czwartą w karierze kadencję niespełna tydzień temu. Do 2030 roku zamierza utrzymać się u władzy dzięki hojnym dotacjom z Unii Europejskiej – Węgry są największym beneficjentem w przeliczeniu na głowę mieszkańca.
Kulejący rozwój, korupcja, centralizacja
Utrzymując się do tego roku przy władzy, pobiłby 20-letni rekord sir Roberta Walpole′a, XVIII-wiecznego premiera Wielkiej Brytanii. Na plus Orbánowi należy zaliczyć wyjątkową wyobraźnię polityczną i rozmach. Orbán jako jeden z niewielu współczesnych polityków rzeczywiście ma plan dla Europy. I na tym można zakończyć pochwały.
Kulejący rozwój i korupcja na najwyższych szczeblach władzy nie zmniejszają dystansu Węgrów do Europy pod względem dobrobytu mieszkańców. Polska w przeciągu ostatnich trzech dekad skróciła ten dystans o połowę i niedawno przegoniła bratanków. Uzależnienie od rosyjskich źródeł energii – które można by równoważyć, gdyby tylko była taka wola – jest dokładnie odwrotnym kierunkiem niż ten, który Polska realizuje nie tylko dla siebie, ale też dla całego kontynentu.
Centralizacja państwa, co prawda przeprowadzona w białych rękawiczkach konstytucyjnej większości, jest zaprzeczeniem polskiej kultury politycznej opartej na efektywnej samorządności (według CBOS Polacy od lat nie ufają władzy centralnej, a zdecydowanie ufają samorządom). Można w to teraz wątpić, ale trzeba pamiętać, że PiS stara się zrealizować zamach na konstytucyjny porządek podstępem (nie to obiecywano wyborcom w kampanii wyborczej), a Fidesz dokładnie zapowiada to, do czego później dąży.
Czytaj też: Partia Orbána wygrywa wybory
Węgry stają się niebezpieczne dla Zachodu
Podczas przemówienia inauguracyjnego w parlamencie Orbán mówił o duchowej i kulturalnej wspólnocie Europy Środkowej oraz potrzebie nowej ekonomicznej współpracy w regionie – projektu finansowanego także z pieniędzy polskiego podatnika. Ale jednocześnie określił geopolityczną odrębność Węgrów i dystans wobec transatlantyckiej wspólnoty demokracji. Któremu z przywódców państw NATO czy Unii przyszłoby na myśl żądać w exposé więcej szacunku dla Putina i Erdoğana?
Węgry pod jego rządami stają się niebezpieczne dla Zachodu, a tym samym dla naszego regionu i Polski. Obecne granice polityczne Węgier to dla niego za mało – geopolityczny rewizjonizm i antydemokratyczna ideologia stanowią wszystko to, przed czym Europa Środkowa starała się przez setki lat uciec.
Polska musi przestać pobłażać takiej polityce. Źle się stało, że w kwietniu, w przedwyborczy piątek, w Budapeszcie Mateusz Morawiecki został sfotografowany z Orbánem przy historycznej mapie „wielkich Węgier”. Na tej mapie przecież nie ma Słowacji, nie tylko najbliższego sąsiada, ale też najbardziej dotychczas dynamicznej gospodarki państw Grupy V4. Polski nie stać na symboliczne gesty, które mogą nas później słono kosztować.
Rewizjonizm jest realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa naszych państw – na tym opiera się ogłoszona w tym roku nowa doktryna bezpieczeństwa USA. I to krytykujące Węgrów Stany Zjednoczone są dla nas gwarantem bezpieczeństwa, a nie sny o potędze znad Dunaju.
Warto dodać, że dzisiaj politykę dyktuje nam gospodarczy karzeł. Grupa Wyszehradzka bez Węgier nadal ma większe obroty gospodarcze z Niemcami niż Niemcy z Francją, a bez Orbána łatwiej byłoby się z Niemcami dogadać.
Czytaj też: Wizyta Kaczyńskiego w Budapeszcie na zakończenie kampanii
Oddaliśmy przywództwo Budapesztowi
Wykluczenie z klubu V4 nie musi zresztą oznaczać zerwania więzów, ale ich redefinicję. Daliśmy się, jako Polska, uwieść orbánowskiej dyplomacji i oddaliśmy realne przywództwo Budapesztowi. Cóż, że Orbán mówił w Budapeszcie, że Polska odgrywa główną rolę w regionie, skoro fakty temu przeczą – polityczne ramy polskiej polityki europejskiej określił kraj o przeciwstawnych do nas dążeniach.
Polska nie może Węgrów zostawić samym sobie. Łączą nas rzeczywiste więzi kulturowe i gospodarcze. A Orbán jako inżynier dusz już zmienia naturę społecznych relacji. Nienawiść wobec obcych, otwartej Europy i polaryzacja społeczna stały się już nowym credo Węgier. Także dlatego Polska nie może pozwolić, by ekspres z Budapesztu do Warszawy dowiózł do nas ten sam model.
Powinniśmy się odciąć od politycznego projektu Orbána tym bardziej, że to Rosja poprzez Węgry rozsiewa cele dokładnie przeciwstawne do polskiej racji stanu. Jeśli czytać komunikaty na temat Europy pisane na Kremlu i słowa węgierskiego premiera i ministra spraw zagranicznych, to uderzające jest, jak wiele z nich jest toczka w toczkę do siebie podobnych.
Nie dać się wodzić za nos
Owszem, musimy budować połączenia Północ – Południe (gazowe, energetyczne, drogowe) i Unia Europejska daje nam historyczną szansę na przezwyciężenie dominacji Wschodu i Zachodu. Po 2030 roku te połączenia mogą dać realny wybór przyszłym węgierskim elitom, jeśli zdobędą się na odcięcie od postępującej rusyfikacji kraju. Bądźmy jednak realistami i uznajmy, że w średnim okresie panowanie Orbána na Węgrzech jest dla Polski i Grupy Wyszehradzkiej – naszego wehikułu do struktur NATO i UE – toksyczne.
W latach 90. Grupa Wyszehradzka zawiesiła prawa członkowskie Słowacji ze względu na autokratyczne rządy Vladimira Meciara. Dziś ten emerytowany autokrata zajmuje się przede wszystkim pielęgnowaniem grządek w swoim ogródku i odchodzi w zapomnienie. Słowacja zaś mimo ostatnich problemów jest najbardziej zintegrowanym z UE krajem regionu.
Polskę stać na pokazanie prawdziwego przywództwa w grupie i określenie nowych torów współpracy regionalnej – musi tylko pokazać, że nie daje się wodzić za nos Budapesztowi ani Moskwie. Którykolwiek z polskich rządów się na to zdobędzie, ten zdobędzie się na naprawdę dobrą zmianę.
Artykuł rozpoczyna współpracę POLITYKI z projektem #DemocraCE Visegrad Insight, prowadzonym przez Fundację Res Publica we współpracy z National Endowment for Democracy (NED) i redakcjami wiodących gazet w Europie Środkowej. Więcej: http://visegradinsight.eu/democrace/.