Pogłoski o śmierci sojuszu zachodniego okazały się mocno przesadzone. Wydalenie z USA 60 rosyjskich dyplomatów w odpowiedzi na użycie śmiercionośnego gazu bojowego w Wielkiej Brytanii to spektakularna manifestacja solidarności Ameryki i Unii Europejskiej. Trudno było sobie oczywiście wyobrazić, by wobec akcji UE Waszyngton nie poczynił żadnych analogicznych kroków. Gdyby tak się stało, w Moskwie, gdzie po brexicie liczono prawdopodobnie, że próba zabójstwa byłego szpiega-renegata pozostanie problemem tylko w dwustronnych stosunkach brytyjsko-rosyjskich, dopiero strzelałyby korki od szampana.
Tymczasem USA wydalają aż 60 „oficerów wywiadu udających dyplomatów”, jak zaznaczono w oficjalnym komunikacie administracji. Stany są krajem, z grubsza biorąc, tylko 3–4 razy większym (pod względem liczby ludności) niż Niemcy, ale sankcja dotknęła tam 15 razy więcej dyplomatów niż w Niemczech.
Czytaj także: Polska wydala czterech rosyjskich dyplomatów. Słuszny gest
Decyzja Trumpa to sygnał dla Moskwy
Ważne też, że wyrzuca ich Donald Trump, oskarżany o nadmierną, podejrzaną wręcz ugodowość wobec Rosji, do którego zwycięstwa wyborczego przyczynili się rosyjscy agenci włamujący się do komputerów Partii Demokratycznej. Jeszcze tydzień temu prezydent USA, wbrew sugestiom swych doradców, gratulował Władimirowi Putinowi jego reelekcji i w rozmowie telefonicznej nie wspomniał nawet o próbie otrucia Skripala.
Dzisiejsza decyzja to potężny sygnał dla Moskwy, że nie może posuwać się za daleko i nie powinna liczyć, że Trump będzie odwzajemniał pomoc udzieloną w wyborach. Tak znaczną skalę sankcji przeciw dyplomatom tłumaczą też prawdopodobnie ostatnie zmiany w jego ekipie. Nowo mianowany doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton i nowy sekretarz stanu Mike Pompeo to zwolennicy twardego, konfrontacyjnego kursu przeciw nieprzyjaciołom i rywalom USA – również przeciw Rosji. Bolton jeszcze przed swoją nominacją radził wzmocnienie sankcji i silne uderzenie w rosyjskie placówki dyplomatyczne w Ameryce.
Wydalanie dyplomatów – rytualny teatr
Z drugiej strony nie przeceniajmy znaczenia najnowszego kroku. Wzajemne wydalanie dyplomatów – bo Rosja zastosuje oczywiście analogiczne posunięcia odwetowe – staje się już swego rodzaju rytualnym teatrem. Dyplomaci-szpiedzy są od lat ważnym narzędziem polityki Kremla, ale już nie tak ważnym jak w przeszłości. Wywiad w coraz większym stopniu polega dziś na zbieraniu informacji przez włamywanie się do sieci komputerowych przeciwnika i na zdjęciach satelitarnych, a w mniejszym na źródłach osobowych.
Poza tym wydalanie dyplomatów kosztuje mniej niż sankcje ekonomiczne, bardziej dotkliwe dla rosyjskiej gospodarki i kamaryli wokół Putina. Te zaś wciąż stosuje się zbyt nieśmiało, bo godzą także w interesy krajów Zachodu. Na razie jednak cieszmy się, że Waszyngton Trumpa kontynuuje amerykańską politykę wobec Rosji zgodnie ze swoimi zasadami i wartościami.
Czytaj także: 14 państw UE, USA i Ukraina wydalają rosyjskich dyplomatów