Artykuł został opublikowany w internetowym wydaniu Nowej Europy Wschodniej
Przedwczoraj w Rosji odbyły się wybory prezydenckie. Zgodnie z przewidywaniami po raz czwarty na czele kraju stanie Władimir Putin. Według danych Centralnej Komisji Wyborczej na zwycięzcę zagłosowało prawie 76,7 proc. obywateli przy rekordowo wysokiej frekwencji, sięgającej 67 proc. Drugie miejsce zajął Paweł Grudinin z niespełna 12-procentowym poparciem, a trzecie Władimir Żyrinowski – zdobył blisko 6 proc. głosów. Poparcie dla pozostałych kandydatów – w tym Kseni Sobczak czy Grigorija Jawlińskiego – było znikome i oscylowało wokół jednego procenta.
Szpakami karmiony
Zwycięstwo Władimira Putina dla nikogo nie jest zaskoczeniem. Zarówno rządowe Wszechrosyjskie Centrum Badania Opinii Publicznej, jak i niezależne Centrum Lewady zapowiadały, że wygra on z miażdżącą przewagą. Prezydent rzeczywiście cieszy się dużym poparciem społecznym, ale w związku z nagminnymi falsyfikacjami trudno z całą pewnością powiedzieć, jaka część Rosjan w rzeczywistości oddała na niego swój głos.
– Począwszy od marca 2007 roku, kiedy to Władimir Czurow został szefem Centralnej Komisji Wyborczej, następuje stopniowa dezaktualizacja szablonów badań socjologicznych – tłumaczy w rozmowie z „NEW” Dmitrij Orieszkin, politolog i socjolog od lat zajmujący się analizą wyborów w Rosji. – W związku z falsyfikacjami obecnie sondaże badają nie realne poparcie wyborcze lub frekwencję, a prognozowane rezultaty z uwzględnieniem oczekiwanych nadużyć – mówi.
Ekspert nie ma wątpliwości, że prezydenckie wybory w Rosji są fałszowane. Potwierdzają to również krążące po internecie nagrania z punktów wyborczych. Masowe „wrzutki” kart do głosowania, „karuzele wyborcze”, zmuszanie do głosowania osób piastujących państwowe posady, udział „martwych dusz” – to tylko niektóre przykłady łamania prawa.
– Wybory w Rosji nie są wydarzeniem indywidualnym, a administracyjnym. Urzędnicy różnego szczebla mają wówczas okazję udowodnić swoją lojalność wobec zwierzchników – dla „NEW” specyfikę głosowania komentuje politolog Kiriłł Rogow. – Wynika z tego, że jeśli odpowiedzialny za przebieg elekcji wiceszef administracji prezydenta Siergiej Kirijenko zapowiedział, że na Putina swój głos odda minimum 70 proc. głosujących przy 80-procentowej frekwencji, to aparat prezydenta zrobi wszystko, by sprostać „zamówieniu” – puentuje.
Z dedykacją dla elit
To, że wybory w Rosji są szyte na miarę, pozostaje tajemnicą poliszynela. Miejscowi socjolodzy fakt ten tłumaczą brakiem bezpośredniej korelacji między złymi nastrojami społecznymi a aktywizmem społecznym. Powszechna apatia społeczna (zarówno opozycji, jak i stronników zachowania statusu quo), a także przyzwolenie Zachodu (chyba nikt nie ma wątpliwości, że gratulacje wyślą – o ile jeszcze tego nie zrobili – szefowie najbardziej prominentnych rządów) dają Kremlowi zielone światło do aranżowania sceny politycznej według własnego uznania.
Rosyjskie władze robią zatem, co chcą, bo nie martwią się buntem wyborców czy podważeniem wyborów przez instytucje pilnujące demokratycznego porządku. Niemniej wielu czytelników może zadać pytanie: po co ten epigonizm czasów radzieckich? Czy nie wystarczyłoby po prostu wygrać z uczciwą przewagą? Politolożka Jekaterina Szulman uważa, że niekwestionowane zwycięstwo w wyborach jest niezbędne do utrzymania silnej pozycji Władimira Putina nie tyle wśród obywateli, ile wśród elit.
– Wygrana Putina przy rekordowo niskiej frekwencji, przewagą niezbyt dużej ilości głosów i w atmosferze protestów, skutkowałaby brakiem poparcia elit dla prezydenta, a zatem oznaczałaby koniec jego kariery politycznej na najwyższym szczeblu – komentuje Szulman.
Strategia haute couture
Ogłoszenie startu Władimira Putina w wyborach prezydenckich było punktem przełomowym w rosyjskiej polityce wewnętrznej. W grudniu ubiegłego roku polityczni decydenci płynnie przeszli od tematu elekcji do problemu przekazania władzy przez obecnego prezydenta. W kuluarach dyskutuje się o kilku wariantach: o zmianie konstytucji i usunięciu kadencyjności przy sprawowaniu najwyższego urzędu, o wariancie przejściowym, który pamiętamy z czasów Dmitrija Miedwiediewa, o utworzeniu specjalnej rady narodowej, przy pomocy której nieformalnie można byłoby sterować państwem.
Ryzykowne byłoby jednak rozproszenie władzy i przekazanie części pełnomocnictw kilku instancjom. Już teraz można zauważyć zmniejszenie roli administracji prezydenta oraz rozluźnienie mechanizmu podejmowania decyzji w takich sferach jak chociażby polityka zagraniczna.
Tak więc putinowski reżim nie jest skostniały: trwa jego powolna transformacja i to, jak będzie się zmieniać, interesuje przede wszystkim tych, którzy stoją najbliżej ośrodka władzy.
Artykuł został opublikowany w internetowym wydaniu Nowej Europy Wschodniej