Aktorka filmów porno Stormy Daniels, która utrzymuje, że miała seks z Donaldem Trumpem, pozwała go do sądu w Los Angeles, twierdząc, że umowa zobowiązująca ją do milczenia w tej sprawie jest nieważna, gdyż prezydent wcale jej nie podpisał.
Amerykańskie media publikują kopię tego dokumentu, na którym rzeczywiście widać, że podpisała go pani Stephanie Clifford (prawdziwe nazwisko pronogwiazdy) i jej adwokat Michael Avenatti, natomiast miejsce na podpis Trumpa pozostaje puste. Jeżeli sąd przyzna jej rację, Daniels będzie mogła już spokojnie opowiadać o schadzkach z przyszłym prezydentem w latach 2006–2007, kiedy był już żonaty z Melanią i miał z nią rocznego syna Barona.
O romansach Trumpa wiadomo od dawna
Plotki o „romansie” Trumpa z pornogwiazdą pojawiły się po rewelacjach z tzw. nagrań Access Holluwood, gdzie chełpił się on swymi wyczynami seksualnymi, ujawnionych niedługo przed wyborami w 2016 roku. Adwokat prezydenta Michael Cohen przyznał potem, że zapłacił Daniels 130 tys. dolarów, żeby siedziała cicho, chociaż oświadczył, że prezydent dementuje doniesienia na ten temat i oczywiście mówi prawdę. Pornoaktorka długo dotrzymywała umowy i nawet sama zaczęła podkreślać, że do żadnego seksu nie doszło.
Niedawno jednak – już zapewne przekonana przez swego prawnika, że nic jej nie grozi – udzieliła dłuższego wywiadu, wyjawiając szczegóły intymnych kontaktów z Trumpem, a po złożeniu pozwu oświadczyła, że jego adwokat próbuje ją zastraszyć. W pozwie stwierdza się poza tym, że prezydent musi wiedzieć, iż Cohen stara się uciszyć Daniels, ponieważ przepisy adwokatury Nowego Jorku, której mecenas jest członkiem, wymagają od adwokatów informowania klientów o wszystkich krokach w ich sprawach.
Ameryka przywykła do ekscesów swoich prezydentów
Trudno na razie ocenić, jakie będą dalsze losy pozwu. Możliwe, że sprawa umrze naturalną śmiercią, zważywszy że powódka nie reprezentuje profesji cieszącej się nadmiernym społecznym szacunkiem. Pozew gwarantuje jednak przynajmniej, że żenująca tabloidowa historyjka będzie jeszcze długo medialnym tematem. Nie znaczy to wszakże, iż specjalnie pogłębi ona polityczne kłopoty Trumpa.
Fani prezydenta – w tym religijna prawica – od dawna akceptują go takim, jaki jest. Nie przeszkadza im, że w Białym Domu zasiada wulgarny, narcystyczny i małostkowy stary satyr, byle tylko mianował kolejnych konserwatywnych sędziów i obniżał podatki. Za jego prezydentury dochodzi do inflacji żenujących doniesień, sprawiających, że grono rządzące dziś w Waszyngtonie przypomina towarzystwo z półświatka. Ale prawdę mówiąc, nie zaczęło się to rok temu. Na gorszące wiadomości z Białego Domu Ameryka została niejako „zaszczepiona” lat temu 20 – kiedy dowiedzieliśmy się, że inny prezydent oddawał się w Pokoju Owalnym cielesnym przyjemnościom z młodą stażystką.