Chiny Ludowe wracają do jednowładztwa. Xi Jinping może rządzić dożywotnio, wystarczy, że konstytucyjne ograniczenie liczby kadencji zniesie malowany parlament, który 5 marca rozpoczął dwutygodniową sesję, zresztą jedyną w tym roku. Zmian zażyczył sobie komitet centralny partii komunistycznej, nikt więc nie oczekuje buntu deputowanych. Do preambuły konstytucji dopiszą – do już figurujących tam marksizmu-leninizmu, myśli Mao Zedonga i teorii Denga Xiaopinga – jeszcze tzw. myśl Xi, będącą aktualnym dopełnieniem wytycznych do rozwoju kraju i potwierdzeniem, kto jest jedynym wodzem.
Zmiana będzie kosztowna. Licząca ponad 90 mln członków partia, zarządzająca wszystkim, co w Chinach ma jakąś wartość, odrzuca reguły, które przez cztery dekady trzymały ją w zgodnym, wydajnym szyku, w tym system przymusowej emerytury dla seniorów, wymuszonej pokojowej sukcesji i utrzymywanie dość żywej wewnętrznej dyskusji. Te bezpieczniki wprowadzono po brutalności epoki Mao i chaosie po jego odejściu. Teraz wraca czas potakiwaczy i z drugiej strony perspektywa walk frakcyjnych, a to rozłam w partii wywołał studencki protest i masakrę na Tiananmen. Koncentracja władzy może wpłynąć na sprawność rządów, zarazić niższe szczeble brakiem samodzielności, odruchem szachrowania w statystykach ku zadowoleniu przełożonych.
Dotąd pierwszy sekretarz Xi reprezentował partię komunistyczną, zauważają analitycy, teraz partia staje się jego grupą wsparcia. Zbudował pozycję, zabiegając o przestrzeganie prawa i wzmacnianie instytucji, po czym stanął na czele wielu z nich. Posłuch wymusił brutalną kampanią antykorupcyjną, wycinając lub zniechęcając ewentualnych przeciwników i pretendentów do zajęcia jego miejsca. Motywacją do skrętu w stronę twardego autorytaryzmu mają być obawy co do skuteczności wdrażanych reform (gospodarka musi się szybko rozwijać) i spore oczekiwania (względnie zamożne Chiny mają być supermocarstwem).