Świat

Corinne i fabryka czekolady

Haiti: słodka czekolada na gorzką rzeczywistość

Pracownicy Corinne kupili tego dnia ponad 700 kg ziaren kakaowca. Pracownicy Corinne kupili tego dnia ponad 700 kg ziaren kakaowca. Marcin Szczepański
Słodki sposób na gorzką rzeczywistość Haiti.
Na początku są owoce kakaowca i zawarte w nich białe ziarna, ciemniejące dopiero podczas fermentacji.Marcin Szczepański Na początku są owoce kakaowca i zawarte w nich białe ziarna, ciemniejące dopiero podczas fermentacji.
Corinne Joachim Sanon sprawdza jakość ziaren w owocach, które właśnie dostarczyli mieszkańcy górskiej wioski na wschód od Cap Haïtien.Marcin Szczepański Corinne Joachim Sanon sprawdza jakość ziaren w owocach, które właśnie dostarczyli mieszkańcy górskiej wioski na wschód od Cap Haïtien.
Z nasion kakaowca ma powstać najwyższej jakości czekolada. Organiczna, ręcznie wytwarzana.Marcin Szczepański Z nasion kakaowca ma powstać najwyższej jakości czekolada. Organiczna, ręcznie wytwarzana.
Kosze z owocami rolnicy donoszą na głowach lub wykorzystując osły.Marcin Szczepański Kosze z owocami rolnicy donoszą na głowach lub wykorzystując osły.
Czasem zaczynają się problemy, gdy np. transport utyka na przedmieściach Cap Haïtien z powodu paraliżującej miasto ulewy.Marcin Szczepański Czasem zaczynają się problemy, gdy np. transport utyka na przedmieściach Cap Haïtien z powodu paraliżującej miasto ulewy.
Ziarna zostają posortowane według rozmiaru, uprażone przez ok. 30 minut w 120 st. C i schłodzone.Marcin Szczepański Ziarna zostają posortowane według rozmiaru, uprażone przez ok. 30 minut w 120 st. C i schłodzone.
Jocelyne Diometre i jej koleżanki zajmują się przygotowaniem masy kakaowej i tłuszczu kakaowego, które tworzą płynną czekoladę.Marcin Szczepański Jocelyne Diometre i jej koleżanki zajmują się przygotowaniem masy kakaowej i tłuszczu kakaowego, które tworzą płynną czekoladę.

Woda wyrywa z jezdni asfalt, niesie deski, śmieci i Bóg wie co jeszcze. Jest noc. Tam gdzie niedawno była główna ulica Cap-Haïtien, drugiego co do wielkości miasta Haiti, teraz przelewa się rzeka. Wysiadł prąd i domy po obu stronach drogi są posępne i głuche. Tylko w alejach i pod okapami daszków przemykają zmokłe postacie mężczyzn. Gdzie ich licho niesie po nocy?

Corinne Joachim Sanon i jej robotnicy utknęli w korku. Rozklekotane ciężarówki i poobijane samochody zablokowały ulicę. Przykryta dziurawą plandeką furgonetka jest wypełniona wiadrami świeżo zebranych ziaren kakaowca. Między nimi tłoczą się robotnicy. Siedzą na kubłach, na desce pod ścianą, kolegom na kolanach. Głodni i zmarznięci. – Poszukam innej drogi – decyduje Corinne i podnosi się. – Bernadin, ty pójdziesz ze mną – rzuca w stronę czarnoskórego robotnika, który kuli się na drugim końcu pick-upa. Po chwili oboje zeskakują z paki ciężarówki. Wpadają w wodę do pas.

Z nasion kakaowca, które wiezie Corinne, ma powstać najwyższej jakości czekolada. Organiczna, ręcznie wytwarzana. Firma Corinne Les Chocolateries Askanya produkuje jedną z 50 najsmaczniejszych czekolad świata. Tak przynajmniej twierdzą sędziowie na prestiżowym Salon du Chocolat w Paryżu. Ale czy Corinne uda się pokonać rozpadającą się infrastrukturę Haiti, niemoc archaicznej biurokracji i klęski nieurodzaju? Czy zwiększy produkcję w swojej fabryce na tyle, by na stałe zaistnieć na światowym rynku?

Aby czekolada Askanya powstała, zachowała słodycz i świeżość, Corinne musi dostarczyć ziarna do punktu fermentacji w ciągu 24 godzin od ich zerwania. Zostało jej tylko osiem. W tym czasie musi przejechać przez zakorkowane Cap-Haïtien i dotrzeć do fabryki w Ouanaminthe, na granicy z Dominikaną (która zajmuje drugą część wyspy Haiti, dawnej Hispanioli). Więc Corinne brodzi przez zalane wodą uliczki, szuka bocznych dróg, którymi dałoby się przedostać na drugą stronę tonącego miasta. Deszcz leje bez litości.

Życie w Nowym Jorku

Jeszcze cztery lata temu Corinne i jej mąż architekt prowadzili wygodne życie w Nowym Jorku. Ich roczny dochód przekraczał ćwierć miliona dolarów. Mieszkali na Brooklynie. Chodzili do drogich restauracji. Zwiedzali świat. Corinne miała w kieszeni dyplom inżyniera przemysłowego z University of Michigan i tytuł MBA z Wharton School of Business na University of Pennsylvania. Zaliczyła staż w L’Oreal, pracę w Accenture i Barclays. Szybko pięła się po szczeblach kariery w najlepszych amerykańskich korporacjach.

Ale coś było nie tak. – Gdy miałam 16 lat, mieszkałam w Port-au-Prince, stolicy Haiti. Zrobiłam wtedy listę rzeczy, które chciałabym w życiu osiągnąć – wspomina Corinne, która wychowała się na Haiti i wyjechała do USA na studia. – 13 lat później, już w Nowym Jorku, znalazłam tę kartkę. Bogactwa nie było na liście. Za to pomoc najbiedniejszym Haitańczykom tak.

To było trzy lata temu. Dziś Corinne wygląda przez okno swojego mieszkania nad fabryką czekolady w Ouanaminthe. Z dworu dobiega charkot motocykli, psi skowyt, śmiech mężczyzn – odgłosy pulsującej życiem haitańskiej ulicy. W środku szum generatorów prądu, które chodzą prawie na okrągło, bo prąd w Ouanaminthe jest tylko wieczorem. A i to nie zawsze. – Wszystko, co do tej pory robiłam jako inżynier przemysłowy – mówi Corinne – moja wiedza o przemyśle i teorii zarządzania, doświadczenia w bankowości, te wszystkie firmy, dla których pracowałam, były w jakimś stopniu krokami do celu, który sobie postawiłam jako nastolatka – wrócić do Haiti i otworzyć własny biznes. Dać pracę najbiedniejszym.

A ci biedni Haitańczycy to 75 proc. społeczeństwa. Połowa z nich to analfabeci. Mieszkańcy tej części wyspy zarabiają średnio poniżej 100 dol. na miesiąc. A ich wyspa to huragany, epidemie cholery, powodzie i trzęsienia ziemi. 30 lat brutalnej dyktatury Papy Doca i potem jego syna Baby Doca. Zbrojne przewroty i morderstwa na ulicach. Korupcja. Lista bolączek, które trapią to państwo, nie ma końca. Dlatego 80 proc. absolwentów wyższych uczelni stąd wyjeżdża. Do Francji, Stanów, Kanady, Brazylii. Gdziekolwiek. Większość tych, co wyjechała, nie wraca.

Zbiory

Dzień, który zakończył się powodzią, zaczął się mgłą. Poprzedniej nocy pick-upy z robotnikami Corinne dotarły do końca asfaltowej drogi. Już o świcie mężczyźni forsowali górskie rzeki, wypychali wynajętą furgonetkę z błota i maszerowali ubitą drogą do wioski, gdzie mieszkańcy umówili się z Corinne, że zerwą owoce kakaowca. By znaleźć nasiona kakao, Corinne zapuszcza się coraz dalej od Ouanaminthe.

Późnym rankiem robotnicy dotarli do wioski nad górskim potokiem. Słońce przebiło się przez mgłę i parzyło nieosłonięte twarze. Jeden z miejscowych zadął w potężną morską muszlę – konchę. Niski tubalny odgłos rozniósł się po górach. To wiadomość dla okolicznych rolników, że przybyli kupcy. W ruch idą maczety i długie drewniane drągi, którymi rolnicy strącają z drzew owoce kakaowca. Przez kolejne sześć godzin niekończący się sznur mężczyzn i kobiet schodzi z gór, znosząc żółtozielone owoce w metalowych miskach na głowie, w płóciennych torbach, w wiklinowych koszach przytroczonych do osiołków.

Robotnicy Corinne rozpościerają na ziemi plastikową folię i siadają pod drzewami. Otacza ich gromada miejscowych. Corinne uważnie ogląda owoce wysypywane obok. Przyjmuje lub odrzuca zbiory w zależności od ich jakości. Theonilas rozbija maczetą twarde skorupy owoców kakaowca, a Wilson wydłubuje ze środka białe, pokryte lepkim śluzem ziarna i wrzuca je do wiadra. James, prawa ręka Corinne, zapisuje, kto i ile przyniósł, i na miejscu wypłaca rolnikom po 7 gourdów za owoc, czyli ok. 10 centów amerykańskich. To niemal o połowę więcej, niż płacą pozostałe firmy. Przy stawkach Corinne właścicielowi stu drzew kakaowca łatwiej wykarmić rodzinę i posadzić nowe drzewa.

Słońce już zachodzi, gdy Corinne zarządza odwrót. Dziś kupili 5 tys. owoców od 80 rolników. To 725 kg wyłuskanych ziaren kakao. Robotnicy wynajęci przez Corinne z trudem ładują pełne wiadra na furgonetkę.

Kakaowce rosnące na Haiti to starożytna odmiana, która przypłynęła na Hispaniolę na statkach francuskich i hiszpańskich konkwistadorów w XVI w. Do końca XVIII w. wyspa była najbogatszą kolonią w Nowym Świecie, bardziej zasobną od terenów obecnych Stanów Zjednoczonych. Plantacje kawy, tabaki, cukru, indygo i kakao na żyznych, tropikalnych glebach Hispanioli przyniosły bogactwo białym i wyniszczające cierpienie afrykańskim niewolnikom.

Na przełomie XVIII i XIX w. czarni niewolnicy pod wodzą Toussainta Louverture’a wywalczyli wolność i niepodległość dla Haiti. Wszystko to pomimo prób brutalnego stłamszenia rewolucji przez 43 tys. legionistów wysłanych przez Napoleona Bonaparte na wyspę. Wśród nich było 5 tys. Polaków. Większość z nich zginęła od żółtej febry, a część z tych, którzy przeżyli, przeszła na stronę walczących o niepodległość Murzynów, a po wojnie osiedliła się na Haiti. Wciąż można spotkać na wyspie Mulatów z niebieskimi oczami.

Francja straciła kolonię, która przynosiła 40 proc. jej zagranicznych dochodów. Ale Haiti zapłaciło za to wysoką cenę. Kraj został objęty blokadą handlową i zmuszony do wypłaty odszkodowań dla metropolii. Haiti wypłacało je przez 122 lata, co w końcu doprowadziło lokalną gospodarkę do ruiny.

W ostatnim stuleciu rabunkowa wycinka drzew ogołociła Haiti. Później deszcze wymyły nieosłoniętą przez drzewa glebę, powodując klęski nieurodzaju. Najbogatsza kolonia Nowego Świata zamieniła się w najbiedniejszy kraj na zachodniej półkuli. Dziś plantacje drzew kakaowca to jedne z niewielu zalesionych części Haiti.

W drodze powrotnej furgonetka z robotnikami Corinne zatrzymuje się w miejscu, gdzie zaczyna się asfaltowa droga, by poczekać na szefową. Zapada noc. Nagle z mroku wychodzi kilku mężczyzn i podchodzi do robotników. Padają ostre słowa. Wykrzywiają się twarze. Zaciskają się pięści. James Dobson Belizaire próbuje ostudzić temperamenty, ale obcy łapią go za koszulę. Popychają na ziemię. – Jeśli tu wrócisz, zastrzelimy cię! – krzyczą. Po kilku kolejnych pogróżkach odchodzą w noc.

To pośrednicy handlu ziarnami kakao. Wykorzystują rolników, płacąc im za nasiona połowę, a czasem jedną trzecią tego, co płaci Corinne. Jeśli rolnicy sprzedadzą owoce kakaowca bezpośrednio dla Askanyi, pośrednicy stracą źródło dochodów.

James wstaje z ziemi i niewzruszony wsiada do furgonetki. Wychował się w Cité Soleil, najbardziej niebezpiecznych slumsach Port-au-Prince, stolicy Haiti. Widział już wszystko. Włącznie z ośmiolatkami, którzy z rewolwerami w dłoniach sprzedają kokainę. Jamesowi udało się wyrwać z Cité Soleil, gdy jego rodzice przenieśli się na prowincję. Teraz jest u Corinne szefem produkcji. – Do tej pory większość surowych ziaren kakaowca była eksportowana za granicę. My przetwarzamy ziarna i produkujemy czekoladę na Haiti. Dajemy zatrudnienie robotnikom i rolnikom. To warte ryzyka – mówi.

Fermentacja i suszenie

O trzeciej w nocy Corinne znajduje mniej zatłoczoną uliczkę i jej furgonetka przebija się przez zalane deszczem Cap-Haïtien. Kilka kolejnych godzin slalomu między dwumetrowej szerokości dziurami w asfalcie i są już na przedmieściach Ouanaminthe. 10 godzin później, niż planowali, ale nadal godzinę przed czasem. Tutaj, na dwuhektarowej działce otoczonej polami i bagnami, Corinne zbudowała ośrodek fermentacji i suszenia ziaren kakao.

Droga urywa się nad potokiem, który trzeba przebrnąć po kolana w błocie. Robotnicy z wiadrami ziaren przemierzają ostatnie 500 m pieszo. Z daleka ośrodek wygląda jak dwie duże szklarnie. Szef produkcji James woła strażnika, który z dubeltówką w dłoni otwiera wejście na ogrodzone kolczastym drutem pole. W szklarniach stoją drewniane skrzynie do fermentacji ziaren kakaowca. Duszno. Wokół rozchodzi się smród mieszanki octu i psujących się owoców. Na razie daleko mu jeszcze do zapachu pokarmu bogów. Robotnicy wsypują świeże ziarna do drewnianej, wyłożonej płótnem skrzyni i przykrywają je liśćmi bananowca. Po tygodniu białe ziarna kakaowca ściemnieją i wreszcie zaczną przypominać kolor czekolady. Wtedy zostaną przeniesione do suszarni, gdzie będą się suszyć przez kolejne dwa, trzy tygodnie.

Organiczne pochodzenie, szybki transport, ostrożna fermentacja w liściach bananowca i na końcu naturalne suszenie wzbogacają smak kakao, pomagają wydobyć z ziaren nuty owoców i kwiatów. To ważne, bo aby wyjść na swoje i zapłacić godziwe stawki robotnikom i rolnikom, Corinne musi wyprodukować czekoladę, która będzie konkurować z tymi najlepszymi na świecie.

Fabryka czekolady

Jocelyne Diometre zanurza dłonie w 40-kilogramowym worku z ziarnami kakao. Wybiera ziarna w zależności od ich wielkości i wrzuca do mniejszych torebek. To kolejny krok w długim cyklu produkcji czekolady w fabryce Corinne. Następnym jest prażenie ziaren w temperaturze 120 st. C. Wysoka temperatura usuwa z ziaren resztkę wilgoci. Po prażeniu oczyszczone ziarna oddziela się od kiełków i skorupek. Potem są one mielone i poddawane konszowaniu, czyli podgrzewaniu i rozdrabnianiu.

To ważny etap, od którego zależy wydobycie smaku z miazgi kakaowej i prawidłowe wymieszanie jej z cukrem i mlekiem. Rozdzielona wcześniej masa kakaowa i tłuszcz kakaowy łączą się ponownie i zamieniają w płynną czekoladę. Konszowanie w dużych fabrykach czekolady zajmuje kilka godzin. Ale Corinne nie idzie na skróty. Maszyny zasilane benzynowymi generatorami konszują non stop przez 72 godziny.

W fabryce pracuje 10 kobiet, którym stabilny dochód i godna praca zmieniły życie. 32-letnia Jocelyne Diometre jest jedną z nich. Zarabia 200 dol. na miesiąc, dwa razy więcej niż średnia krajowa. Wystarczy, by posłać trójkę dzieci do prywatnej szkoły. Firma Askanya oferuje pracownicom bezpłatne lekcje angielskiego, ubezpieczenie od wypadków, wakacje i premie na koniec roku.

Jedyną pracę, jaką wcześniej udało się znaleźć Jocelyne, była opieka nad dziećmi po drugiej stronie granicy, w Dominikanie. Spędzała tam sześć dni w tygodniu. Czarnoskóra i ładna ryzykowała zaczepki i rasistowskie wulgaryzmy od latynoskich Dominikańczyków. Dziś uczy się, jak robić czekoladę, i zaczyna w końcu marzyć o lepszej przyszłości dla swoich dzieci: – Chciałabym, by moi synowie zostali agronomami. A córka lekarzem.

– Haiti to bardzo patriarchalne społeczeństwo – wyjaśnia Corinne. – Mężczyźni rządzą wszystkim. Dając pracę kobietom, oferuję im niezależność i wolność od wyzysku. Chcę pokazać, że wszyscy na Haiti jesteśmy równi, bez względu na płeć, wiek czy religię.

Corinne wlewa płynną czekoladę do plastikowych foremek. Później wkłada je do lodówek, gdzie czekolada powoli tężeje. Gotowe tabliczki są owijane w kolorowy papier. Askanya produkuje 4 tys. czekolad miesięcznie. Sprzedaje je w USA, Kanadzie, Francji, Anglii i na miejscu, po 6–7 dol. za tabliczkę. Corinne planuje podwoić produkcję czekolady i wyeksportować 80 ton suszonych ziaren kakao. – Zwiększone zapotrzebowanie na kakao to większa liczba sadzonych drzew na Haiti. Z kolei więcej drzew zmniejszy wymywanie gleby – prognozuje.

Na razie Corinne dzieli swój czas pomiędzy Ouanaminthe a Nowym Jorkiem, gdzie mieszka jej mąż i znajduje się magazyn dystrybucyjny czekolad. Jest przekonana, że Haiti potrzebuje inwestycji, a nie jałmużny. – Kiedyś, gdy ludzie na ulicy w Ouanaminthe błagali mnie o datki, miałam wyrzuty sumienia – wspomina. – Dziś mówię im: przyjdź do mnie do pracy i nie będziesz więcej żebrał.

Polityka 9.2018 (3150) z dnia 27.02.2018; Na własne oczy; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Corinne i fabryka czekolady"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną