To trzecie oświadczenie na temat Polski w ciągu niecałego tygodnia. Choć krótsze, to zawierające ostrzejszy język i podpisane osobiście przez Rexa Tillersona. Co jednak najważniejsze – wyraża pogląd Stanów Zjednoczonych jako państwa, a nie urzędu. Niecałe dwa tygodnie po wyjeździe szefa dyplomacji USA z Warszawy sytuacja rozwinęła się w kryzys bez precedensu w ostatnim ćwierćwieczu relacji polsko-amerykańskich.
Rex Tillerson interweniuje w Polsce
„Stany Zjednoczone są rozczarowane, że prezydent Polski podpisał ustawę wprowadzającą sankcje karne za przypisywanie nazistowskich zbrodni państwu polskiemu. Rozumiemy, że prawo zostanie ocenione przez Trybunał Konstytucyjny. Jego wprowadzenie wpłynie niekorzystnie na wolność słowa i wolność badań akademickich. Stany Zjednoczone podkreślają, że sformułowania takie jak »polskie obozy śmierci« są bolesne i mylące. Takie historyczne nieścisłości dotykają Polskę, naszego mocnego sojusznika, i trzeba z nimi walczyć w sposób, który chroni fundamentalne wartości. Wierzymy, że otwarta debata i edukacja to najlepsze środki sprzeciwiania się wprowadzającym w błąd sformułowaniom”.
Warto odnotować trzy kwestie. Po pierwsze, dwa akapity podpisane są przez samego Rexa Tillersona, a sformułowane w nich stanowisko wyraża pogląd amerykańskiego państwa. To podniesienie krytyki Polski o szczebel wyżej, gdyż wcześniejsze oświadczenia i wypowiedzi sygnowane były przez rzeczniczkę Departamentu Stanu Heather Nauert i nie miały charakteru deklaracji państwowej.
W zeszłym tygodniu, gdy Departament Stanu sugerował, iż stawką jest pogorszenie strategicznych relacji Polski z USA, cały czas chodziło o opinię urzędników. W tekście używano pierwszej osoby liczby mnogiej: „rozumiemy, jesteśmy zaniepokojeni, zachęcamy”. Teraz również liczba mnoga pada, ale każdy z dwóch akapitów zaczyna się od jednoznacznej deklaracji w imieniu USA.
Po drugie, Stany Zjednoczone nie są – jak wcześniej deklarowano – zaniepokojone, a rozczarowane decyzją polskiego prezydenta. To również o szczebel wyżej podnosi ostrość krytyki, choć daleko jej jeszcze na przykład do potępienia. Na razie dyplomacja USA chce nam unaocznić, że nie akceptuje kroku polskich władz w kontekście wcześniej wyrażanych uwag. Zaostrzenie języka po stronie Amerykanów kontrastuje zresztą z dużo łagodniejszym w tonie oświadczeniem MSZ Izraela, które po decyzji Dudy napisało, iż ma nadzieję na korekty i zmiany treści ustawy przed wyrokiem Trybunału. Może to sugerować, że Izrael scedował niejako prowadzenie sporu z Polską na USA, co byłoby dla nas o wiele bardziej kłopotliwe.
Po trzecie, wczorajsze oświadczenie wprost nazywa wartości, jakim zagrażać ma wejście w życie ustawy – a chodzi o wolność wypowiedzi i swobodę badań naukowych. To, co wcześniej było jedynie sugestią – w zeszłym tygodniu Departament Stanu oświadczał, że nowe prawo może podważyć swobodę wypowiedzi i dyskusji naukowej – teraz w ocenie Amerykanów zostało wprost zaatakowane poprzez polskie decyzje polityczne.
Ponieważ obie kwestie – wolność słowa i nauki – leżą u podstaw amerykańskiego prawa i wyznawanych wartości, uderzenie w nie w Polsce jest równoznaczne z atakiem na najważniejsze dla USA wyznaczniki cywilizacji i porządku prawnego. A skoro Polska je atakuje, znaczy, że ich nie podziela, a skoro tak, to... polskie władze powinny się poważnie zastanowić nad podważaniem rzekomo wspólnie podzielanych wartości.
Nieskuteczna polska dyplomacja
Co do skierowania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego, Tillerson odnotowuje jedynie taki fakt – pozostawiając go bez oceny. To też znaczące, bo polskie władze liczyły, że ten krok zostanie odebrany pozytywnie – i tak się stało w przypadku Izraela. Jednak w amerykańskim komunikacie nie ma słowa o tym, by decyzja prezydenta dawała nadzieję na poprawę sytuacji.
W tekście znalazło się natomiast sformułowanie, które już wywołuje krytykę w Polsce. Chodzi o zdanie „ustawę wprowadzającą sankcje karne za przypisywanie nazistowskich zbrodni państwu polskiemu”, co jest odbierane jako zbytnie uproszczenie. Sam fakt, że takie sformułowanie znalazło się w oświadczeniu Departamentu Stanu, wskazuje na nieskuteczność polskiej kampanii dyplomatycznej, która miała wyjaśniać i tłumaczyć istotę nowelizacji. Najwyraźniej nie dotarło to tam, gdzie najbardziej powinno. No i skutki samej decyzji prezydenta okazują się inne, niż zapewne kalkulowano.
Polska otrzymała z USA drugie poważne ostrzeżenie po zignorowaniu pierwszego, w którym na szali położone zostały najważniejsze dla nas relacje strategiczne. Tym razem Rex Tillerson w ogóle o nich nie wspomina – i można się zastanawiać, czy to dobrze czy źle. Używanie drugi raz tej samej groźby jest niepotrzebne i – jak pokazują fakty – nieskuteczne. Ale to Polska ma problem, nie USA.