Tym razem nikt nie przewrócił stolika. W piątek niemieccy chadecy i socjaldemokraci wstępnie porozumieli się w sprawie przedłużenia wielkiej koalicji. Długo i ostro spierali się o finanse i podatki, o uchodźców (czy pozwolić przebywającym w Niemczech obcokrajowcom na ściągnięcie najbliższej rodziny), o rynek pracy, służbę zdrowia czy „solidarną rentę” dla nisko zarabiających.
Socjaldemokraci podbijali świadczenia socjalne i podatki, wskazując na nadwyżki budżetowe. Zaś chadecy nalegali na zmniejszanie dodatku solidarnościowego uchwalonego po zjednoczeniu Niemiec na rzecz nowych landów i Europy Środkowo-Wschodniej. To zresztą nie koniec rozgrywki, bo jeszcze zjazd SPD musi 21 stycznia przyklepać udział w rządzie. A szczegóły nadal będą dogadywane.
Ale nawet jeśli za kulisami spierano się o konkrety, czyli o pieniądze, to na proscenium w przeciągających się korowodach wokół koalicji stała oczywiście Europa, w kampanii wyborczej niemal całkiem przemilczana. Angela Merkel ponaglała socjaldemokratów, by się przestali boczyć, bo „świat czeka, byśmy mogli działać”. A socjaldemokraci zaczęli się ścigać w odgrzewaniu starych europomysłów.
1.
Sigmar Gabriel z SPD, wciąż jeszcze minister spraw zagranicznych, szkicował program dla Europy, od którego nad Wisłą mogło się zrobić zimno. Mówił, że Niemcy powinny chłodniej traktować partnerstwo z USA, bo zapewne przez dłuższy czas będą z Waszyngtonem skłócone. „Być może Francja powinna się stać bardziej niemiecka w sprawach finansowych, a Niemcy bardziej francuskie w kwestiach bezpieczeństwa”. I łagodzić sankcje wobec Rosji według sprawdzonego wzorca polityki odprężenia.
To się podoba w niektórych kręgach zarówno po prawej, jak i po lewej stronie. Ale wywołuje też ostrą krytykę centrowych konserwatystów.