Kilkadziesiąt godzin intensywnych rokowań, przeciąganie, powtórki, a w końcu uśmiech ulgi – po ponad stu dniach od wyborów jest szansa na stary model czerwono-czarny. Na razie tylko szansa, bo zadecydują członkowie SPD, którym pomysł powtórnej koalicji z CDU niezupełnie się podoba.
Na tę wiadomość dziennikarze i politycy czekali od tygodni. „CDU i SPD doszły do porozumienia” – poinformowali uśmiechnięci Angela Merkel, Martin Schulz i Horst Seehofer w piątek po południu. Odprężenie. Zwykłemu obywatelowi mogło się wydawać, że po wyborach wszystko jest w porządku. Był komisaryczny rząd w tym samym składzie, gospodarka rozwijała się dobrze. Ale napięcie rosło.
Do czasu powstania nowego rządu nie można ustalić nowego budżetu państwa – z tego powodu zagrożone były m.in. misje wojskowe za granicą, projekt zwiększenia stanu liczebnego policji czy nawet finansowanie sportowców na olimpiadzie w 2020 roku. Nie było wiadomo, kto będzie reprezentował Niemcy na debacie na temat nowego budżetu unijnego, która zacznie się w drugiej połowie roku. Jeden z najpotężniejszych członków Unii Europejskiej miał problem – a z nim i cała Unia.
Dlaczego SPD nie kwapiła się do koalicji z CDU?
Po zerwaniu przez FDP rokowań w sprawie koalicji jamajskiej (z Zielonymi) przed najsilniejszą partią w Bundestagu stały trzy wyjścia: rząd mniejszościowy, nowe wybory albo stary koalicjant. Życzeniem Angeli Merkel było to ostatnie rozwiązanie, tyle że SPD nie kwapiła się do tej roli. Zbyt wiele straciła na koalicji z CDU – Angela Merkel potrafiła sprzedać pomysły koalicjanta pod swoim nazwiskiem. Rezygnacja z energii atomowej, wynagrodzenie minimalne czy nawet małżeństwa jednopłciowe uznane zostały za reformy rządu, czytaj: kanclerz Merkel, choć były punktem programu wyborczego właśnie socjalistów. W efekcie to socjaliści stracili najwięcej głosów w ostatnich wyborach.
Bezpośrednio po wyborach SPD odrzuciła pomysł nowej-starej koalicji. Oprócz rozczarowania polityką ostatnich lat argumentem za tą decyzją było też uniemożliwienie AfD, by stała się największą partią opozycyjną. Do rokowań skłoniła SPD odpowiedzialność wobec wyborców i państwa po wyczerpaniu innych możliwości: o przystąpienie do rozmów zaapelował sam prezydent Steinmeier, a sondaże pokazywały, że jeszcze w grudniu zdecydowana część społeczeństwa uznawała wielką koalicję (GroKo) za najlepsze wyjście.
W piątek Martin Schulz określił wynik rozmów jako „świetny”, ale trudno nie zauważyć, że to CDU dyktowało ton. SPD nie udało się przeforsować żadnego ze swoich żądań: ani zniesienia ograniczeń dla łączenia rodzin uchodźców (obecnie azylanci otrzymują status ochrony uzupełniającej, który nie pozwala im na sprowadzenie do Niemiec rodzin – to rozwiązanie obowiązuje do marca, CDU chce jego utrzymania), ani podwyższenia podatków dla najlepiej zarabiających, ani zlikwidowania prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego. Nawet tzw. ubezpieczenie obywatelskie (Bürgerversicherung, jednolite ubezpieczenie zdrowotne dla wszystkich obywateli bez względu na ich dochody i składki), przedstawiane przez SPD jako „warunek podstawowy” wejścia do koalicji, przepadło.
Socjalistom udało się tylko osiągnąć powrót do równego podziału składek zdrowotnych między pracownika i pracodawcę. Trudno nie odnieść wrażenia, że dzisiejsze porozumienie jest wymuszone i osiągnięte tylko w celu zakończenia patowej sytuacji, w jakiej Niemcy znalazły się po raz pierwszy w historii.
Koalicja do zatwierdzenia
Ale na oddech ulgi za wcześnie. 21 stycznia w Bonn, na zjeździe SPD, na koalicję muszą zgodzić się delegaci partii. A w regionalnych strukturach partii i jej młodzieżówce sprzeciw wobec koalicji z CDU jest silny. Szef Młodych Socjalistów Kevin Kühnert rozpoczął już kampanię, która ma nakłonić do sprzeciwu wobec koalicji. Ma szanse – o koalicji zdecydują nie tylko delegaci w Bonn, ale i prawie pół miliona członków, w partyjnym referendum. Dopiero jeżeli ci zgodzą się na porozumienie, rząd może powstać, przypuszczalnie w okolicy Wielkanocy.
Wyborcy niemieccy są tańcem wokół wielkiej koalicji najwyraźniej zmęczeni. Jeszcze w grudniu pomysł GroKo za dobry uznawało 61 proc. badanych – przed rozpoczęciem rozmów sondażowych w tym tygodniu już tylko 42 procent. 52 proc., aż o 17 więcej niż miesiąc temu, wobec wielkiej koalicji było raczej sceptycznych. Połowa wyborców uważa, że nie ma co przedłużać w nieskończoność zawieszenia – i jeżeli i tym razem rokowania się nie powiodą, powinny odbyć się nowe wybory. Tyle tylko, że nie gwarantuje to rozwiązania patowej sytuacji: według najnowszego sondażu wynik wyborów byłby bardzo podobny. Na CDU zagłosowałoby 33 procent, na SPD – 21, na AfD – 13, Zielonych – 11, FDP – 9, a na Lewicę – 9.