Trzydziestu naukowców z Albanii, Austrii, Niemiec i Słowenii otoczył tłum dziennikarzy, aktywistów i mieszkańców pobliskich wiosek. Wszyscy zebrali się na żwirowej wyspie na samym środku rzeki. Wokół łagodne pasma zielonych gór i dziewicza przyroda. – Odkryliśmy, że żyje tu wiele gatunków roślin i zwierząt, w szczególności owadów, które w Europie już dawno wyginęły – opowiadają przejęci naukowcy.
To spotkanie odbyło się w 2017 r. w pobliżu wioski Kuta na południu Albanii, na rzece Wjosie. Od swych źródeł w Grecji aż po ujście do Morza Adriatyckiego płynie ona swobodnie przez 270 km, bez jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji, podobnie jak wszystkie jej dopływy. To czyni ją unikatem na skalę Europy. Jest ostatnią dziką siecią rzeczną na kontynencie, a zarazem najmniej zbadaną. Dlatego międzynarodowa grupa naukowców rozpoczęła w Albanii trzyletni program badań nad Wjosą.
Problem w tym, że może być już za późno. Bo również władze w Tiranie mają wobec rzeki ambitne plany: zamierzają wybudować na niej osiem tam, a na jej dopływach – aż 23.
To kolejna odsłona szału inwestowania w energię odnawialną, który ogarnął bałkańskie rządy; zapału nieco wybiórczego, bo sprowadzającego się do budowy elektrowni wodnych finansowanych z pożyczek europejskich banków. Skalę zainteresowania tego typu projektami ujawnił premier Albanii Edi Rama, całkiem niedawno żaląc się „Guardianowi”, że kiedy tylko we wrześniu 2013 r. objął urząd, rozdzwoniły się telefony: „Przez pierwsze sześć miesięcy na stanowisku codziennie otrzymywałem co najmniej jedną ofertę, z Albanii, państw Europy Zachodniej lub Ameryki, o treści »Jesteśmy zainteresowani rozwojem sieci elektrowni wodnych w Albanii«”.
Nowy premier dał się przekonać inwestorom. W maju 2016 r. dwie tureckie firmy dostały koncesję na budowę na Wjosie blisko 25-metrowej tamy Poçem, w okolicy wsi Kuta, gdzie w następnym roku naukowcy zorganizowali konferencję prasową. – Wjosa jest siedliskiem wielu zagrożonych i bliskich zagrożenia gatunków, m.in. węgorza i wydry europejskiej. Budowa tamy to dla nich wyrok. Poçem zmieni całą morfologię i reżim rzeczny: zasilenie, stan wód, przepływy – alarmowali naukowcy. Według nich realizacja projektu oznacza kres istnienia ostatniej dzikiej rzeki w Europie.
Dwie twarze Albanii
Albania rzadko pojawia się w nagłówkach światowych mediów. Wciąż postrzegana jest przez pryzmat piętna, jakie na kraju odcisnęły 40-letnie rządy komunistycznego dyktatora Envera Hodży. Jednak skojarzenia z bunkrami, mafią narkotykową i osiołkami jako dominującą formą transportu są co najmniej stereotypowe.
Bunkry lawinowo są zmieniane w muzea. W słynnym miasteczku Lazarat, które przez długie lata żyło niemal wyłącznie z uprawy marihuany, po narkotykach nie ma już śladu. Kocie łby i brukowane drogi wypiera asfalt, a do stolicy prowadzi kilkupasmowa autostrada, wzdłuż której stoją dumne symbole dostatku – zwieńczone blankami domy, przypominające miniaturowe zamki. Sama zaś Tirana to barwne, dynamicznie rozwijające się miasto. Edi Rama, który przed objęciem urzędu premiera przez 11 lat był burmistrzem stolicy, nakazał pomalować szare bloki mieszkalne w geometryczne wzory o jaskrawych kolorach. Teraz jak grzyby po deszczu wyrastają wśród nich kasyna oraz modne kawiarnie.
Są jednak miejsca, gdzie niewiele się zmienia. Ubogie wioski z kamiennymi domami, ukryte u podnóży gór lub w zakolach rzek. Na pokrytych szarymi łupkami dachach powiewają wypłowiałe czerwone flagi z dwugłowym czarnym orłem, drewniane okna głośno skrzypią, a ze słupów wykonanych z pni drzew zwisają poplątane kable energetyczne. Ciszę przerywają jedynie porykiwania krów i tęskne wezwania muezinów z poosmańskich meczetów. Jednym z takich miejsc jest Kuta. Ale i tu szykują się zmiany.
Samospełniająca się przepowiednia
W Kucie nikt już nikomu nie powie: Oby zalało twój grób. To takie albańskie idź do diabła. Teraz brzmi jak samospełniająca się przepowiednia. Bo jeśli w pobliżu wioski zostanie wybudowana tama, to powstanie tu również zbiornik wodny o powierzchni 2,4 tys. ha. Pola uprawne i plantacje drzew oliwnych, z których żyją mieszkańcy, zaleje woda. Oni dowiedzieli się o tym zresztą ostatni. Wymagane przez prawo konsultacje społeczne zorganizowano w mieście Fier, godzinę drogi od Kuty. Mieszkańców wsi o nich nie poinformowano.
Nick St.Oegger, niezależny amerykański fotograf, dokumentuje Wjosę i ludzi, dla których oznacza ona życie. Takich jak Ylli. Szczupła, krótko ostrzyżona kobieta w średnim wieku, z pierwszymi oznakami siwizny i głębokimi zmarszczkami, a ostatnio i wyrazem rezygnacji na twarzy. Sfotografował ją na tle stada owiec. – Bez swojej ziemi jest nikim – mówi St.Oegger. – Razem z mężem wypasają zwierzęta, robią sery, przetwory. Koniec z końcem wiążą głównie dzięki synom. Jeden jest w Grecji, drugi we Włoszech, skąd od czasu do czasu przesyłają pieniądze.
Młodzi wyjeżdżają, ale wciąż odczuwają na tyle silny związek z ojczyzną, że jednym z najczęściej nadawanych albańskim dzieciom imion jest… Wjosa. – Ylli z mężem wstydzą się tego, że jeśli stracą ziemię, będą musieli całkowicie polegać na pomocy synów, nie chcą być dla dzieci takim ciężarem. Mówią, że pozostaje im przeprowadzić się do slumsów na obrzeżach Tirany – relacjonuje Amerykanin. – Albo weźmy Ronję, emerytowaną nauczycielkę. Nie może liczyć nawet na odszkodowanie, bo nie ma aktu własności ziemi i domu. Podobnie jak większość mieszkańców Kuty, nigdy ich nie dostała.
Trudno patrzeć, jak ci ludzie gasną. Żyją skromnie, ale z klasą – panowie noszą koszule i kapelusze, panie zawsze wyprasowane spódnice. Domy są biedne, ale zadbane, a podwórza dokładnie pozamiatane. Wraz z wybudowaniem tamy Kuta i podobne wsie mogą zniknąć. – A wcale nie musi tak być. Gdyby rząd dostrzegł ich potencjał, chociażby wybudował drogi, mógłby czerpać ogromne zyski z turystyki w tym regionie. A zamiast w elektrownie wystarczyłoby zainwestować w energię słoneczną. Przecież Albania to wciąż w dużej mierze połacie niezagospodarowanych, spalonych słońcem ziem.
Ale już mieszkańcy wsi Kalivaç nie do końca się z nim zgadzają. Sami z niecierpliwością czekają, aż pod ich oknami lada dzień zostanie wznowiona budowa tamy. To dzięki niej zapomniana przez rządzących wioska znów zaistniała na mapie Albanii. Włoski inwestor wybudował drogę, której nie mogli doprosić się od lat, wielu zostało zatrudnionych przy budowie. Pięć lat temu, po wykonaniu 30 proc. robót, prace niespodziewanie przerwano. W 2017 r. rząd stracił cierpliwość. Pod koniec października powierzył dokończenie przedsięwzięcia tej samej tureckiej firmie, która buduje tamę Poçem. W mieszkańcach odżyła nadzieja: znów będzie praca. Nic to, że tymczasowa. W takich miejscach jak Kalivaç żyje się z dnia na dzień.
Pozew zmieniający bieg wydarzeń
Jednak to, czy w projekcie elektrowni na Wjosie widzi się szansę czy zagrożenie, ma pomniejsze znaczenie. Kluczowe jest pytanie: czy taką rzekę jak Wjosa w ogóle da się wykorzystać do produkcji energii?
Naukowcy twierdzą, że niekoniecznie. Bo o ile zimą nurt jest dość wartki, o tyle w pozostałych porach roku Wjosa płynie powoli. Zwłaszcza latem zupełnie niespiesznie zatacza szerokie meandry. A lata w Albanii są coraz suchsze i dłuższe, rzeki wysychają, co w oczywisty sposób przekłada się na potencjał energetyczny. Wjosa niesie też dużo żwirowego osadu, który najdalej w ciągu 20–30 lat nagromadzi się w planowanym zbiorniku, blokując przepływ wody. A czyszczenie zbiornika to droga i logistycznie skomplikowana sprawa.
Dlatego premier Edi Rama jest teraz zasypywany nie tylko wiadomościami od inwestorów. Parlament Europejski wezwał rząd Albanii do skontrolowania budowy elektrowni wodnych na Wjosie. Unijna Ramowa Dyrektywa Wodna zobowiązuje państwa członkowskie do ochrony zasobów oraz ekosystemów wodnych. Albania, która ma nadzieję wstąpić do Unii w 2025 r., jeśli zrealizuje projekt na Wjosie, może mieć z tym poważny problem.
W rzadkim geście solidarności burmistrzowie prowincji, w których mają powstać tamy, napisali do premiera Ramy list otwarty. Apelują o rewizję planów, podkreślają, że nie zostali o nich poinformowani. „Ta rzeka to ogromna szansa dla rozwoju rolnictwa, rybołówstwa i turystyki” – uczulają. Ekolodzy, aktywiści, mieszkańcy Kuty oraz innych wiosek organizują protesty, blokady autostrad, a nawet spływy kajakowe Wjosą, byle tylko zwrócić uwagę na problem. Byli też w Tiranie, gdzie próbowali wręczyć Ramie kajak, cały w podpisach demonstrantów. Ochraniający kancelarię premiera kordon policji skutecznie im to uniemożliwił.
Powrót smoka
Wreszcie wytoczyli ciężkie działa. W grudniu 2016 r. trzy organizacje pozarządowe: EcoAlbania, RiverWatch i EuroNatur, wraz z mieszkańcami wiosek, w pobliżu których ma powstać tama Poçem, wniosły pierwszy w historii Albanii pozew w sprawie z zakresu ochrony środowiska. Zarzuciły rządowi, że przygotowana przez niego ocena oddziaływania na środowisko została w 60 proc. skopiowana z dokumentów sporządzonych dla zupełnie innych lokalizacji geograficznych.
Ku zdumieniu wszystkich, wygrali. W maju 2017 r. Naczelny Sąd Administracyjny zablokował budowę Poçem. Albańskie ministerstwo środowiska oraz turecka firma budowlana wniosły od tej decyzji odwołanie. Do czasu jego rozpatrzenia prace są wstrzymane. Ale walka toczy się również poza granicami Albanii.
Błękitne serce Europy – tak austriacka organizacja pozarządowa RiverWatch określa rejon pomiędzy Słowenią a Grecją. To tu znajdują się najczystsze rzeki na kontynencie. Każdy, kto chociaż przejazdem odwiedzał ten region, z pewnością pamięta ich krystaliczne, wolno płynące wody, nad którymi pasą się stada owiec i wylegują żółwie.
Organizacja szacuje, że w ciągu najbliższych kilku lat na bałkańskich rzekach ma powstać od 1,4 do 2,6 tys. elektrowni i zapór wodnych. Skąd tak duża rozbieżność? Część inwestycji może zostać wstrzymana z powodu wiążących się z nimi kontrowersji. Jak elektrownia wodna planowana na terenie Mawrowa, największego parku narodowego Macedonii, jednego z ostatnich naturalnych siedlisk bałkańskiego rysia. W styczniu 2017 r. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju anulował 65 mln euro pożyczki na realizację tego przedsięwzięcia. Swoją decyzję uzasadnił niekompletną oceną oddziaływania na środowisko.
Żeby nie dopuścić do realizacji podobnego scenariusza, władze Albanii stawiają na piar. – Moimi zdjęciami zainteresowało się rządowe Centrum Otwartości i Dialogu. Zaproponowali mi zorganizowanie wystawy – mówi St.Oegger. Wyraźnie zaznaczył, że jego projekt nie traktuje o pięknie rzeki, ale o społecznych implikacjach planowanych elektrowni wodnych i tam. Kilkukrotnie zapewniono go, że nie stanowi to problemu. Na miesiąc przed wernisażem dopinali wszystko na ostatni guzik. Przesłał ostateczne opisy zdjęć. – Wtedy dostałem wiadomość, że „otwartość i dialog w nazwie Centrum nie odnoszą się do kwestii politycznych; te nie podlegają dyskusji”. Kazano mi wykreślić wszystkie wzmianki o potencjalnych negatywnych skutkach tam. Nie mogłem się na to zgodzić. Wystawę odwołano.
Ze zdjęć Amerykanina powstanie książka o tytule „Kuczedra”. W albańskiej mitologii to dziewięciogłowy smok, który co jakiś czas budzi się, by zsyłać na ludność wszelkie utrapienia, jakie może powodować woda lub jej brak: susze, gwałtowne burze, powodzie. – Projekt elektrowni na Wjosie to jakby kolejne przebudzenie Kuczedry – komentuje St.Oegger. – Ale legenda głosi, że smok w końcu został zabity, a z jego łez powstały najpiękniejsze źródła Albanii.
Agnieszka Rostkowska, fotografie Nick St.Oegger