Bułgaria od 1 stycznia objęła rotacyjne przewodnictwo w Radzie UE. To główny organ decyzyjny Unii, jego członkami są ministrowie reprezentujący wszystkie kraje członkowskie. Spotykają się w konfiguracjach zależnych od omawianego obszaru polityki, np. rolnictwa, finansów, spraw wewnętrznych. Co pół roku zmienia się kraj, który pilnuje kalendarza, koordynuje prace Rady i może dorzucić swoje priorytety. Teraz Bułgarzy decydują, kiedy ministrowie ds. europejskich będą głosować, czy w Polsce rządzonej przez PiS doszło do poważnego naruszenia praworządności. Jeśli przedstawiciele co najmniej 22 rządów uznają, że tak (i zgodzi się Parlament Europejski), wtedy kolejnym krokiem powinna być decyzja, czy objąć Rzeczpospolitą sankcjami (na późniejszym etapie wymagana będzie jednomyślność i tu na obrońcę Polski zgłosiły się Węgry).
Na czele bułgarskiego rządu, trzeciego z kolei, stoi Bojko Borysow. Jego centroprawicowe ugrupowanie GERB dominuje w polityce od dekady, obecnie tworzy koalicję z ugrupowaniami nacjonalistycznymi. GERB nie zdołał jednak wygrać ostatnich wyborów prezydenckich. Zwyciężył w nich Rumen Radew, generał lotnictwa, który z poparciem opozycyjnej lewicy startował jako kandydat niezależny i rzecznik zmian. Urzęduje od blisko roku i właśnie zawetował ustawę antykorupcyjną, bo uznał ją za niewystarczające narzędzie do walki z łapownictwem.
Nie ma mocy
Premier Borysow mówił kilkukrotnie, że nie chciałby, aby Polskę z jakichkolwiek powodów karać. Od 20 grudnia domaga się tego Komisja Europejska, strażniczka unijnych traktatów, czyli kontraktu będącego podstawą działania UE. Jeszcze przed końcem 2017 r. polski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski z pewną nadzieją i oczekiwaniem solidarności dawał do zrozumienia, że „wiele zależy od Bułgarów”.
Podobne oczekiwania studzi Adelina Marini, redaktor naczelna portalu EUINSDE, śledzącego z bułgarskiej perspektywy bieg spraw europejskich. – Prezydencja stawia bułgarski rząd w bardzo trudnym położeniu. Atmosfera nie sprzyja Polsce i jeśli Bułgaria ją poprze, straci sporo na wiarygodności. Chce wstąpić do strefy Schengen i do strefy euro. Jest silnie uzależniona od funduszy europejskich, a w tym roku zaczynają się negocjacje nad następnym wieloletnim budżetem Unii. Tymczasem Komisja proponuje, a niektóre kraje ten pomysł popierają, aby uzależnić wysokość wsparcia od stanu praworządności, w Bułgarii – fatalnego. Z tego powodu Unia blokuje rozszerzenie Schengen na Bułgarię.
Z drugiej strony rząd Borysowa popiera stanowisko PiS w sprawach polityki migracyjnej. Dlatego, spodziewa się Adelina Marini, z Sofii sporo będzie słychać deklaracji wsparcia dla polskiego rządu, ale faktycznie Bułgarzy pozostaną neutralni.
Premier Borysow wspomniał również, że wolałby w kwestii polskiej poszukiwać kompromisu, przy czym Bułgaria nie ma wystarczającej mocy, by go znaleźć. Każdy kraj sprawujący prezydencję stara się, by jakoś go zapamiętano, np. Estonia postawiła na rewolucję cyfrową. Gdy wskazówka prezydencji zatrzymała się na Bułgarii, przypomniano sobie, że państwo z południowowschodnich kresów Europy pozostaje przypadkiem szczególnym; najbiedniejszym członkiem Unii, najbardziej skorumpowanym i niepotrafiącym poradzić sobie z wyplenieniem trapiących je od upadku komunizmu plag.
Nie jest lepiej, niż było
Paradoksalnie członkostwo w UE niektóre schorzenia pogłębiło. Bułgaria dołączyła do Unii razem z Rumunią w 2007 r. Już wtedy liczono się z tym, że zaproszenie wystosowano na zachętę i na wyrost. Do odwagi skłaniała potężniejąca Rosja, do optymizmu porządniejące Bałkany, nie dostrzegano symptomów kryzysu gospodarczego. Miał być łatwy sukces. – Unia chciała się rozszerzać, pokazać, że da radę przyjąć i zmienić kruche demokracje, samo członkostwo miało być bodźcem zachęcającym rządy do dokończenia reform, do których się zobowiązały – mówi Adelina Marini. Unia założyła, że wystarczy kilkuletni okres przejściowy, aby powstały warunki do zapewnienia niezależności wymiarowi sprawiedliwości, zwalczenia korupcji i w przypadku Bułgarii uporania się jeszcze z przestępczością zorganizowaną.
Za doping do nadrabiania zależności miał służyć tzw. CVM, mechanizm współpracy i weryfikacji, postępy sprawdzała Komisja. Z jej raportów wynika, że po dekadzie CVM z praworządnością, niezależnością wymiaru sprawiedliwości i wolnością mediów jest gorzej niż przed wstąpieniem.
Wiele zastrzeżeń brzmi znajomo. Członkowie Najwyższej Rady Sądownictwa, organizującej pracę wymiaru sprawiedliwości, są wybierani przez parlament. Prokurator generalny ma tak rozległą władzę, że w gorzkim żarcie Bułgarzy mówią, że żyją w republice prokuratorskiej. Za łapownictwo skazywani są niżsi rangą urzędnicy, grubych ryb na ławach oskarżonych, nie mówiąc o więzieniach, brak. A nie jest tajemnicą ułomność m.in. sposobu wyłaniania wykonawców przy zamówieniach publicznych.
Pogarsza się sytuacja mediów, skoncentrowanych w rękach nielicznych właścicieli i zależnych od dochodów z reklam zamieszczanych przez spółki państwowe. Reporterzy bez Granic, pozarządowa organizacja międzynarodowa, przygotowuje coroczny ranking wolności prasy. Na 180 państw (ostatnie miejsce okupuje Korea Płn.) Bułgaria ulokowała się na 109. pozycji, niżej w Europie znalazły się tylko sąsiednia Macedonia oraz Białoruś i Rosja. Dla porównania: w zestawieniach z trzech ostatnich lat Bułgaria okupuje okolicę miejsca 110., Polska od 2015 r. zaliczyła zjazd z 18. na 54. miejsce.
Z badań sofijskiego Centrum Studiów nad Demokracją wynika, że co piąty dorosły członek ponad 7-mln społeczeństwa brał udział w transakcji korupcyjnej. Nie ma na to rady, stąd znaczna skala oszustw podatkowych, przemytu, czarnego rynku, handlu ludźmi, narkotykami czy drobnych łapówek za rezygnację z wypisania mandatu na drodze. Korupcja wszyła się w system polityczny do tego stopnia, że w raportach unijnych mowa o zawłaszczonym państwie, sytuacji, gdy nieliczna grupa podporządkowała sobie instytucje państwowe, by czerpać z tego dochody, co przypomina raczej środkowoazjatyckie lub afrykańskie wzory. Natomiast zorganizowana przestępczość zdołała zalegalizować swoje biznesy i tą drogą uformować oligarchiczny układ rządów. Ich symbolem, z racji największego majątku o niewiadomym pochodzeniu, jest 38-letni Deljan Peewski, właściciel szeregu ważnych mediów, bohater afer, członek parlamentu i były szef Państwowej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, najbardziej wpływowej instytucji wywiadowczej, skąd odszedł po masowych ulicznych protestach w 2013 r.
Lepiej, zwłaszcza z wymiarem sprawiedliwości, potoczyło się w Rumunii (choć także obecna ekipa rządowa rozmontowuje system rządów prawa). – Rządziły tam głównie socjaldemokratyczne ekipy, więc Komisji, zdominowanej przez przedstawicieli chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej, łatwiej przychodziło wywieranie skutecznej presji. W Bułgarii partia premiera Bojko Borysowa jest członkiem EPL, więc presji nie było – uważa Adelina Marini. I dodaje: – Właśnie nasz przypadek posłużył za podstawę procedury monitorowania praworządności, który Komisja zaplanowała dla całej Unii i po raz pierwszy użyła w stosunku do Polski.
Natomiast PiS jest poza EPL, co rodzi podejrzenia, że Komisja stosuje podwójne standardy, bo skoro polski rząd odpowiadać ma za łamanie zasad, to czemu nie pociąga się do odpowiedzialności Bułgarii? Odpowiedź pragmatyczna jest taka: Bułgaria to kraj niewielki, dla Europy zupełnie peryferyjny i mało istotny.
Bo w wielu klasyfikacjach Bułgaria odbiega od europejskich reguł. Koalicję rządową współtworzą m.in. nacjonaliści, ksenofobi i eurosceptycy, wykorzystujący napięcia wokół niezintegrowanej społeczności romskiej i mniejszości tureckiej. Oto próbka: Waleri Simeonow, wicepremier, minister ds. gospodarki i demografii, przewodniczący Narodowego Frontu Ocalenia Bułgarii, uważa Romów (trwa o to proces sądowy) za „małpy”, romskim kobietom zarzucił „instynkt ulicznych suk”. Prawicowi radykałowie rozkwitają. Renesans przeżywa prawosławie, wzrasta np. liczba ślubów cerkiewnych. Homoseksualizm jest większym tabu niż w czasach komunizmu, wtedy też rola kobiet była w społeczeństwie większa. Trwająca właśnie gorąca debata wokół konwencji stambulskiej o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (Polska ją ratyfikowała) sprowadzona została do straszenia genderyzmem. Ta strona liberałów nazywa „liberastami”, określenie to jest zarezerwowane dla zwolenników większej praworządności albo przyjmowania uchodźców.
Nie, czyli tak
Jak w wielu innych krajach Europy, bułgarscy eurosceptycy (także będący w rządzie) otrzymują wsparcie z Rosji. Bułgaria darzy Rosję sympatią, nie szuka innych źródeł energii, mimo blisko stuprocentowego uzależnienia od surowców rosyjskich. Rosnąca sympatia do Rosji, kosztem jeszcze kilka lat temu popularniejszych nastrojów proeuropejskich, jest o tyle zrozumiała, że Rosja pod koniec XIX w. stoczyła z Turcją wojnę, której rezultatem, po blisko 500 latach okupacji tureckiej, było ponowne powstanie państwa bułgarskiego.
Bułgarzy, oczywiście ci spoza kręgów rządowych, załamują ręce nad kondycją swojego państwa i społeczeństwa. Wyspecjalizowali się wręcz w samobiczowaniu i krytyce rodaków, obecnie tym intensywniejszej, że Europa – przynajmniej przez chwilę – baczniej przygląda się Bułgarii. Władze starają się pracować nad reputacją i wizerunkiem, np. w Sofii, dokąd na rozmaite spotkania przyjedzie sporo urzędników i polityków, pomyślano o zakazie poruszania się wozów konnych, wciąż używanych do transportu.
Europejska edycja portalu Politico przygotowała, z pewną dozą ironii, przewodnik dla eurokratów, jak przeżyć w Sofii, z dala od brukselskich croissantów. Zdarzają się taksówkarze oszuści. Miejscowi biurokraci starej daty będą rozczarowaniem, zawadzają i niewiele się z nimi ustali – w skrajnej wersji są skorumpowani, pracują dla mafii lub Kremla. Za to można spodziewać się świetnego jedzenia i życia nocnego. Wreszcie najważniejsze: trzeba uważać, bo Bułgarzy – w przeciwieństwie do większości Europejczyków – kręcą głową na boki, gdy się zgadzają. Czyli tutaj „tak” oznacza „nie” – ostrzega Politico.