W latach 70. urzędnicy w Berlinie oddawali zaniedbane dzieci pod opiekę pedofilom. Dopiero dziś – pod naciskiem mediów – berliński rząd zaczyna rozliczać ciemny rozdział ze swojej przeszłości.
Był miły, dał mu komputer i dwa króliczki – opowiada Marko o Fritzu H. Marko miał sześć lat, uciekał z domu na ulicę, bo ojciec go bił, podtapiał, wiązał. Fritz H. był jego ojcem zastępczym. Marko miał własny pokój, ubranie, mógł spokojnie spać. Przez pół roku. Bo kiedy Marko zaczął do Fritza mówić „tato”, zaczął się jego koszmar. Fritz przychodził nocą do jego pokoju albo szedł za nim do ubikacji. Gwałcił. Mówił, że tak synkowie okazują tacie miłość, że to normalne. I tak przez lata, aż Marko zaczął się bronić. Wtedy zastąpił go Sven, na kilka następnych lat.
Marko i Sven to imiona wymyślone, ale ich historia jest prawdziwa. Po raz pierwszy dorośli dziś mężczyźni opowiedzieli w niemieckim tygodniku „Der Spiegel” o swojej gehennie. Sprawa jest tym bardziej szokująca, że nie był to tylko tragiczny przypadek mylnego doboru opiekuna zastępczego. Fritz H. był pedofilem, karanym, co dyskwalifikowało go jako kandydata do funkcji rodziny zastępczej. Jeszcze bardziej bulwersujące – urzędnicy wiedzieli o jego przeszłości, kierując do niego Marko, Svena i przynajmniej dziesięciu innych chłopców od 1973 roku. Przynajmniej trzech z nich mężczyzna wykorzystał seksualnie. Przynajmniej – bo śledztwo w tej sprawie przebiega bardzo opornie.
Kim był Helmut Kentler, który stoi za sprawą przekazywania dzieci pedofilom?
Fritza H. polecił osobiście, wbrew prawu, Helmut Kentler, ówczesny niemiecki autorytet w dziedzinie seksuologii. Kierował katedrą pedagogiki socjalnej na uniwersytecie w Hanowerze, wcześniej szefował Centrum Pedagogicznemu w Berlinie, pracował w kościelnych instytucjach dla młodzieży, był biegłym sądowym w sprawach o wykorzystywanie seksualne dzieci (potem będzie twierdził, że proces jest dla dziecka bardziej traumatyczny niż samo wykorzystanie). Zapraszany był na konferencje i do mediów – również „Spiegla”, który po jego śmierci zacznie opisywać drastyczne szczegóły jego działalności. Jako celebryta miał znajomości w kręgach polityki, również w Senacie (rządzie) Berlina Zachodniego. Przekonał jedną z urzędniczek w ministerstwie do sfinansowania jego autorskiego projektu opieki zastępczej: przekazywania chłopców ze środowisk patologicznych pod opiekę... pedofilów.
To, co szokuje dziś, pod koniec lat 60., na fali rewolucji seksualnej, było uznawane za nowatorskie. W wielu krajach i środowiskach pojawił się pomysł zdepenalizowania pedofilii. W RFN powstała Grupa Robocza ds. Studiów nad Pedofilią, której członkiem rady zostaje Helmut Kentler (w przyszłości dwóch jej członków zostanie skazanych za pedofilię). „Mimo długotrwałych badań nad tym zjawiskiem nie znaleziono dowodów na to, by seks mógł dzieciom zaszkodzić” – twierdzi Kentler.
Na ulicach Berlina Zachodniego jest w tym czasie sporo zaniedbanej młodzieży. W okolicach Dworca Zoo bezdomni chłopcy prostytuują się, biorą narkotyki. „Wtórny imbecylizm”, brzmi diagnoza. Tych chłopców Kentler miał umieszczać w rodzinach zastępczych – a konkretnie u zastępczych ojców, zgodnie ze swoją teorią, zawartą w sprzedawanej nadal książce „Leihväter. Kinder brauchen Väter” („Najemni ojcowie. Dzieci potrzebują ojców”).
„Ci ludzie – mówił o pedofilach – wytrzymywali z tymi imbecylami tylko dlatego, że byli w nich zakochani i zadurzeni” – opowiadał w 1981 roku w.... Bundestagu. Kentler, jako biegły seksuolog, składał wyjaśnienia przed posłami partii FDP, którzy pracowali nad projektem zniesienia paragrafu penalizującego homoseksualizm. Przy okazji profesor opowiedział o doświadczeniach swojego pedofilskiego projektu. W zasadzie, utrzymywał, chłopcy na tym zyskują, a seks jest sposobem odwdzięczenia się swoim opiekunom za to, co ci dla nich robią. Choć w międzyczasie podejście do pedofilii znowu uległo zaostrzeniu, żaden z obecnych posłów FDP nie zareagował na słowa Kentlera.
Dlaczego na działania Kentlera nikt nie reagował?
Co jest niezrozumiałe – długo nie zareagowały też ani władze, ani opinia publiczna. W 1993 roku o Kentlerze pisze feministyczny magazyn EMMA w związku z aferą pedofilską w USA. „Pedofilia to problem amerykański? A skąd” – przekonują autorzy, sypiąc nazwiskami z Niemiec i Austrii. W 2010 roku na jaw wychodzą dwa pedofilskie skandale: w internacie w heskim Odenwaldzie przez kilkadziesiąt lat molestowane były dzieci, podobną historię ujawnia w katolickim, elitarnym liceum w Berlinie nowy dyrektor. Liczby szokują, temat porusza opinię publiczną. Powstaje raport odkrywający zależności między pedofilami i błędy władz.
Trzy lata później tygodnik „Der Spiegel” i lewicowy dziennik „tageszeitung” („taz”) odkurzają sprawę projektu Kentlera. Okazuje się, że to sprawa świeższa, niż się wydaje. Choć projekt zakończył się na początku lat 80., przynajmniej jeden pedofil znacznie dłużej spokojnie wykorzystywał chłopców: Fritz H. był rodziną zastępczą do 2003 roku. Ile razy jakiś nauczyciel, lekarz, psycholog czy urzędnik sygnalizował zaniepokojenie zachowaniem chłopców i ich opiekuna, za Fritza H. ręczył osobiście profesor Kentler.
Dopiero dwa lata po artykułach w „Spieglu” i „taz” władze Berlina poleciły zbadać sprawę specjalistom z Instytutu do Badań nad Demokracją w Getyndze (instytut zajmował się wcześniej oddziaływaniem w przeszłości pedofilii na partię Zielonych). Śledztwo, jak podkreślili naukowcy w raporcie, nie było łatwe. Zarówno Helmut Kentler, jak i Fritz H. nie żyją od paru lat. Akta dzieci, o których wiadomo, że były uczestnikami projektu Kentlera, albo zostały już zniszczone, albo objęte są nadal ochroną danych osobowych. Dotrzeć udało się tylko do Marko i Svena, którzy złożyli zeznania, i ich starszego kolegi, również ofiary Fritza H.
Bez odszkodowań dla ofiar?
Mimo to wyniki są bezlitosne dla ówczesnych władz berlińskich, czego nie mogą lekceważyć te obecne. Minister ds. edukacji landu Berlin, Sanda Scheeres, przyznała, że projekt Kentlera to „przestępstwo, za które odpowiedzialność spada na władze państwowe”. Założono specjalną linię telefoniczną, która ma pomóc w odnalezieniu dalszych ofiar Kentlera. Rząd Berlina obiecał też sfinansowanie terapii dla nich. Odszkodowań za działania swoich urzędników nie przewiduje.
Odszkodowania im się należą – mówią ofiary w reportażu „Spiegla”. Marko i Sven cierpią na zaburzenia emocjonalne, depresję, choroby somatyczne. Nie mają wykształcenia, bo Fritz H. ze strachu przed ujawnieniem jego przestępstw utrudniał im naukę. „Nie wiem, kim bym był, gdybym został z moimi rodzicami” – mówi Marko, który przyznaje, że własnego ojca bał się jeszcze bardziej niż zastępczego. „Pewnie nie osiągnąłbym dużo, ale może byłbym w stanie gdzieś pracować”. Marko jest uznany za niezdolnego do pracy. I on, i jego przybrany brat Sven uzależnieni są od opieki społecznej.