Oprócz pięciu stałych członków Rady z prawem weta – USA, Rosji, Francji, Wielkiej Brytanii i Chin – zasiądziemy w gronie dziesięciu niestałych, wybieranych według klucza geograficznego na dwa lata. Nową kadencję oprócz nas rozpoczynają: Gwinea, Kuwejt, Peru i Wybrzeże Kości Słoniowej.
Niestałym członkiem Rady byliśmy już pięciokrotnie, cztery razy w PRL, nawet w czasie stanu wojennego, ostatni zaś raz w latach 1996–97, za rządów SLD-PSL. I o ile w 1982 r. nasza obecność w Radzie nie przełamała międzynarodowej izolacji PRL, o tyle ostatnie doświadczenie, z końca lat 90., mogło się przysłużyć do realizacji dwóch najważniejszych dla nas wówczas celów, czyli wejścia do Unii Europejskiej i do NATO. Teraz nasza idea powołania misji pokojowej na Ukrainie będzie łatwiejsza do zweryfikowania. A tu akurat prognozy nie są zachęcające: Amerykanie i Rosjanie mają odmienne koncepcje takich sił rozjemczych.
Bycie bliżej gremiów decyzyjnych daje możliwość wnoszenia pod obrady RB tematów, które członkowi Rady wydają się ważne. Jednak zazwyczaj bardziej jest to głos doradczy niż zmieniający losy świata.
Oczywiście lepiej być stałym członkiem RB, niż nim nie być. I honor trzeba oddać wszystkim tym, którzy o nasze niestałe członkostwo w RB zabiegali. Chociaż Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapewne widzi to inaczej, bo odwołało do kraju stałego przedstawiciela RP przy ONZ Bogusława Winida, który sprawie członkostwa mocno się przysłużył. Śmietankę sukcesu spijać będzie już nowa pani ambasador przy ONZ Joanna Wronecka.