Na Wyspach trzeba zdelegalizować koło, twierdzi śmiało publicysta „Guardiana”. „Uwolnijmy się spod tyranii tego okrągłego urządzenia – apeluje Matthew d’Ancona. – A pieniądze zaoszczędzone na ośkach, szprychach i piastach wydajmy na służbę zdrowia. Odzyskajmy kontrolę nad rotacją!”. Po chwili refleksji d’Ancona trzeźwo jednak zauważa, że w czasie między odrzuceniem koła a wymyśleniem czegoś nowego Brytyjczycy muszą przecież jakoś transportować siebie samych i swoje graty. Potrzebny więc będzie okres przejściowy, w trakcie którego Brytania musi pozostać przywiązana do kolistej koncepcji.
Ale nawet gdyby Brytyjczycy w końcu wyzwolili się od koła i odzyskali transportową suwerenność, problemy się nie skończą. „Chcemy naszego własnego okrągłego komponentu, który będzie się obracał wokół osi, samodzielnie wymyślonego dysku, który będzie się kręcił niezawodnie, aby ułatwić ruch. Potrzebujemy czegoś, co będzie płynnie toczyć się po ziemi. I tylko zastanawiam się, jak powinniśmy to nazwać?” – pyta d’Ancona.
Prostota, żeby nie powiedzieć prostactwo, referendalnego pytania w sprawie brexitu doprowadziła do sytuacji, w której na Wyspach każdy oczekuje czegoś innego. Trudno więc będzie spełnić wszystkie te oczekiwania. Szczególnie że linie podziału często przechodzą w poprzek politycznych ugrupowań, co wymusza na politykach zajmowanie wielu nieprzystających do siebie stanowisk jednocześnie.
Stąd u premier Theresy May np. wysyp aforyzmów w stylu: „Brexit oznacza brexit” albo „Brak umowy jest lepszy niż zła umowa”. Na jeden z nich warto zwrócić szczególną uwagę: „Nic nie jest uzgodnione, dopóki wszystko nie będzie uzgodnione”. Formuła znana z wielu umów międzynarodowych, ale na Wyspach odgrywa dziś szczególną rolę: odwleka gniew zawiedzionych marzeń.