Żaden polityk w mijającym roku nie miał takiego wpływu na Bliski Wschód, jak nowy następca saudyjskiego tronu książę Mohammed. Odkąd w czerwcu objął to stanowisko, próbuje ograniczyć wpływy Iranu w regionie. Dlatego w jego niełaskę szybko popadł Katar. Sunnicka koalicja państw pod przewodem Arabii Saudyjskiej zerwała stosunki dyplomatyczne z tym małym emiratem, oskarżając go o wspieranie terroryzmu (czytaj: Iranu). W rzeczywistości księcia Mohammeda drażni niezależność sąsiada. Ale jak dotąd Katar nie uległ. Podobnie jak drugi sąsiad Arabii, Jemen. Od 2014 r. roku toczy się tam wojna domowa, która przerodziła się już w tzw. konflikt zastępczy między Saudyjczykami i Irańczykami. Bliższy objęcia tronu Mohammed nakazał większe zaangażowanie saudyjskiej armii w Jemenie, co w wielu przypadkach kończyło się bombardowaniami cywilów i jak na razie nie przyniosło politycznych rezultatów. Natomiast ma poważne konsekwencje humanitarne – z powodu chaosu i międzynarodowej blokady w Jemenie odnotowano już ponad 20 tys. przypadków cholery. Rośnie też liczba głodujących, bo zniszczenie struktur państwa zbiegło się z kolejnymi suszami.
Kończący się rok to również upadek tzw. Państwa Islamskiego (PI). Po stronie syryjskiej zaczęło się od odbicia z rąk islamistów Aleppo. Reżim Baszara Asada, przy wydatnym wsparciu Rosji, z miesiąca na miesiąc odzyskiwał teren: w październiku padła stolica PI, Rakka, a miesiąc później ostatnie duże miasto – Deir ez-Zor. Po irackiej stronie w wyniku ofensywy wspieranej przez Iran islamiści oddali Mosul, a w grudniu Bagdad ogłosił koniec PI. Islamiści na trzy lata rozbili saudyjsko-irańskie status quo w regionie. Ich klęska może więc oznaczać powrót do starej zimnej wojny na Bliskim Wschodzie.