Donald Trump szybko znalazł przyczynę tragedii w Nowym Jorku, gdzie 31 października imigrant z Uzbekistanu Sajfullo Sajpow zabił, rozjeżdżając półciężarówką, ośmioro przechodniów. Winna jest – według prezydenta – amerykańska loteria wizowa, dzięki której dżihadysta wygrał kilka lat temu zieloną kartę, czyli prawo stałego pobytu w USA. O obchodzącej właśnie 30-lecie loterii niewielu Amerykanów słyszało; trudno też ocenić, jak zwiększa ona ryzyko zamachów terrorystycznych. Pewne jest tylko, że gdyby Trump był prezydentem 25 lat temu i wtedy postanowił loterię zlikwidować, ciężko naraziłby się żyjącym w Ameryce Polakom. Dla nich była obietnicą najszybszego ziszczenia się amerykańskiego snu.
Jerzy Leśniak przyjechał do Nowego Jorku w 1986 r. z wizą turystyczną. W Polsce po stanie wojennym nie widział dla siebie przyszłości. Jak wielu imigrantów, zaczął na budowie. Po trzech miesiącach znalazł dorywczą pracę w wyuczonym zawodzie architekta. Zatrudniająca go firma załatwiła mu wizę pracowniczą, ale do legalizacji stałego pobytu było jeszcze daleko. Przypadkiem, z polonijnego „Nowego Dziennika”, dowiedział się o loterii. Na Polaków czekało 5000 wiz. Wypełnił formularz i wysłał do INS (urzędu imigracyjnego). Po pół roku wylosował zieloną kartę.
– Z radości skakaliśmy pod sufit. To był życiowy przełom. Miałem wreszcie spokojną głowę, mogłem planować długofalowo – wspomina Leśniak. Dostał stałą pracę w New Jersey, u Barbary Piaseckiej-Johnson projektował rezydencję w stylu francuskim w Princeton. Sprowadził do USA żonę i dzieci. Dziś, po 30 latach, pracuje jako architekt-urbanista w ratuszu Nowego Jorku. Czuje się spełniony, właśnie zakłada ze znajomymi międzynarodową szkołę kultury, sztuki i technologii.
Jacek, który prosi, by nie podawać jego nazwiska, wysłał do INS ponad 30 wypełnionych formularzy, z różnych adresów i w różnych terminach – wszystko po to, by zwiększyć prawdopodobieństwo wygranej.