Prezydent Donald Trump nie wypowiedział układu nuklearnego z Iranem. To dobra wiadomość. Ale w tej samej piątkowej przemowie na ten temat odmówił „certyfikacji”, że Iran dotrzymuje ustaleń międzynarodowego porozumienia, jakie zawarł ze światowymi mocarstwami i Unią Europejską.
To oznacza przerzucenie piłki do Kongresu. Deputowani mają 60 dni na podjęcie decyzji, czy nałożyć ponownie sankcje na Iran, skoro w ocenie szefa rządu i głowy państwa układ nie jest wykonywany. Trump jeszcze podczas kampanii wyborczej wielokrotnie atakował prezydenta Obamę za układ z Iranem, polegający na zatrzymaniu irańskiego programu nuklearnego w zamian za częściowe zniesienie sankcji gospodarczych. Teraz w przemówieniu rozbudował atak.
Oddając generalnie szacunek historii i kulturze irańskiej, zaatakował wspieranie przez republikę islamską zbrojnych ugrupowań walczących na Bliskim Wschodzie zgodnie z jej interesami i ambicjami regionalnymi. Przypomniał masowe łamanie praw człowieka podczas tak zwanej zielonej rewolucji w Teheranie i innych miastach oraz więzienie pod fałszywymi zarzutami obywateli amerykańskich.
W najczarniejszych barwach przedstawił tak zwanych Strażników Rewolucji, czyli niezależne od armii i policji siły zbrojne ajatollahów. W tym kontekście zapowiedział nowe sankcje, niezwiązane bezpośrednio z układem nuklearnym.
W ten sposób podbudował swoje negatywne stanowisko wobec układu. Na ile przekonująco, będą teraz dyskutowali politycy, komentatorzy i eksperci. Ale nie poszedł na całość, a tego się obawiano. Cofnięcie „certyfikacji” zaostrza jednak napięcie w stosunkach międzynarodowych. Linia Trumpa oznacza istotną zmianę polityki amerykańskiej. Stawia ona w trudnej sytuacji nie tylko Iran, lecz także pozostałych sygnatariuszy układu. Jeśli dodamy do tego rosnący niepokój związany z niejasną polityką Trumpa wobec Korei Północnej, jest się czym martwić.